Odległość dzieląca Kells i Navan to zaledwie 16 kilometrów. Jazda zajęła mi może z 20 minut i po tej krótkiej chwili byłem już w stolicy hrabstwa Meath. Miasto jak na stolicę przystało wydawało mi się znacznie bardziej ruchliwe i żywe aniżeli Kells. Mnóstwo samochodów, czy to na drogach, czy też parkingach, pełno ludzi i dosyć ciasne centrum z dużą ilością sklepów i sklepików. Przejechałem się przez nie powoli, nie próbując się nawet zatrzymywać. W głowie miałem kolejny, na mojej ówcześnie przygotowanej liście, cel – Opactwo Bective (Bective Abbey).
Aby się tam znaleźć należy pokonać ok. 11 kilometrów jadąc z Navan w kierunku Trim drogą R161. Tak też uczyniłem, wszystko wydawało się proste ale w pewnym momencie pojawiły się jednak delikatne problemy z lokalizacją Bective Abbey… Skręciłem z głównej trasy na jakieś mniejsze i zaczęło się krążenie. Dobrych parę minut zajęło mi znalezienie znaku informacyjnego na temat opactwa w Bective. Gdy już mi się to udało, następne długie minuty jeździłem aby odnaleźć samo opactwo. Kilka postojów, kilka spojrzeń do mapy aż w końcu jest!
Bective Abbey wyglądało pięknie w słońcu. Dookoła zielona, soczysta trawa, w oddali łąki, krzewy, drzewa, nieopodal rzeka… Wszędzie było słychać radosne świergolenie ptaków, powiewał delikatny wiaterek. Zatrzymałem się przy drodze, na małym piaszczystym parkingu, tuż obok kilku domów i po chwili maszerowałem przed siebie w stronę opactwa. Jezdnia wąska, bez pobocza, po obu stronach krzaki. Przeszedłem może z 200-300 metrów, minąłem kamienny most i dotarłem do żelaznej bramy z małym wejściem po środku. Lekki skłon, przeciśnięcie się przez ów otwór i byłem na miejscu. Zauroczyła mnie ta cała sceneria, w pewnym sensie porwały mnie te stare mury, wiedziałem, że spędzę tutaj miło czas. Na pierwszy strzał poszły fotki opactwa od frontu, następnie parę ujęć z bliższej odległości. Całość otoczona jest niewielkim murkiem, w którym jest brama (była zamknięta) i małe, wąziutkie schodki. Po pokonaniu ich jest się oko w oko z tą okazałą, 12 wieczną budowlą.
Początki opactwa to 1147 rok, kiedy to Król Meathu Murchad O’Maeil-Sheachlainn zabrał się za budowanie. Bective Abbey w momencie ukończenia było drugim opactwem Cystersów w Irlandii (palmę pierwszeństwa dzierży Mellifont Abbey) i stanowiło jedno z ważniejszych miejsc zakonnych w kraju. Społeczność klasztorna była anglo-normandzka i mężczyźni z irlandzkim pochodzeniem mieli praktycznie zakaz wstępu do klasztoru. Klasztor i budynki mieszkalne, w których żyli mnisi, w których modlili się i kontemplowali, zostały przebudowane na mniejszą skalę w 15 wieku. W tym samym czasie dobudowano masywną wieżę, która sprawiła, że opactwo nabrało obronnego charakteru. W 1536 roku zakończyło swoją religijną misję i z czasem zaczęło zamieniać się w ruinę…
Obszedłem całość dookoła, zajrzałem w każdy możliwy zakamarek, a trzeba przyznać, że trochę tych zaułków jest. Powchodziłem na różnorakie podwyższenia, schodki, kamienne segmenty zrujnowane już niestety przez czas i podziwiałem. Starałem się ogarnąć wszystko i wyobrazić jak to miejsce musiało tętnić życiem, takim typowym klasztornym życiem w momencie swojej świetności. Ogólnie zawsze mi się wydawało, że panował w klasztorach różnej maści raczej spokój, porządek, cisza. Że mnisi przemieszczali się w ślimaczym tempie gdzieś przed siebie po krużgankach, czy to do kaplicy, czy też do ogrodu. Że chodzili nie bez celu, że mieli plan dnia, którego się trzymali i który pozwalał im na zachowanie ogólnego ładu i porządku. Dzisiaj została już tylko cisza, szum wiatru i wszechobecne wrony… Dodawały klimatu i praktycznie tylko one zamieszkiwały stare opactwo.
Przycupnąłem na chwil kilka z tyłu, na kamiennym murku i skonsumowałem to co miałem w plecaku. Spoglądałem a to na pogryzione mury a to na okoliczne łąki i wchłaniałem i cieszyłem się tym sympatycznym dzionkiem. Przez cały ten czas mojej tam wizyty nie napotkałem nikogo, kto miałby ochotę również pochodzić po Bective Abbey. Z całą pewnością spowodowane jest to dość oryginalnym położeniem, słabym oznakowaniem i zerowym skomercjalizowaniem. Jest to miłe, że nie uraczy się tłumów, że można w samotności wszystko ładnie sobie posprawdzać i pooglądać a w momencie gdy natrafi się jeszcze na słoneczko i błękit nieba to już w ogóle. Choć fajnie by było również pewnie widzieć to wszystko przy aurze bardziej pochmurnej, dodało by to takie ponurej i klimatycznej barwy. Całość ździebełko inna aczkolwiek również interesująca.
Szkoda mi było opuszczać Opactwo w Bective. Mógłbym tam spędzić cały dzionek jednak gonił mnie czas. Chciałem podjechać w jeszcze jedno miejsce. Chciałem się znaleźć na terenach dla Irlandczyków bardzo szczególnych, nasiąkniętych historią i owianych tajemnicą. Ale o tym w kolejnym wpisie.
Bective Abbey okiem kamery:
Filmy są świetnym uzupełnieniem Twoich wpisów. Onet niestety nie daje takiej możliwości (linkowania z YT). Pozdro!
Hej!
Zgadza się, że filmy z miejsc, które się odwiedza dużo dodają. Jako, że wcześniej nie potrafiłem 🙂 ich dodawać na YT toteż z nich nie korzystałem. Na szczęście się to zmieniło i teraz mam zamiar regularnie je wstawiać do wpisów.
Skoro Onet nie pozwala na takie praktyki to może czas najwyższy na zmianę i transfer do innej drużyny? 🙂
pozdrawiam!
Rozważałem to ale jednak na razie zostanę, ma onet swoje wady i ograniczenia ale daje czytelników, a to w końcu dla nich się pisze, nieprawdaż? Pozdrawiam
To jest prawda, że będąc w onecie i w Twoim przypadku, mając popularnego bloga pozostanie tam jest właściwe. Czyli wychodzi na to, że ktoś taki jak ja jest z góry skazany na małą czytelność 🙂
Pisze się dla czytelników, ja jednak mam też inny, misterny plan… 😉
pozdrowienia!