Każdy Irlandię odbierał będzie na swój sposób. Jeden zachwyci się zapierającymi dech w piersiach pejzażami, inny irlandzkość poczuje dopiero w pubie, przy pincie Guinnessa, a jeszcze inny powie, że prawdziwy duch Zielonej Wyspy chowa się gdzieś w dźwiękach celtyckiej muzyki.
Wszystkie z tych opinii są prawdziwe, nie sposób im zaprzeczyć, ani ich podważyć. Ja, jako piewca Szmaragdowej Wyspy, głównie od strony krajobrazowo-historycznej, podpisuję się oburącz pod stwierdzeniem, że irlandzka tożsamość to przede wszystkim pejzaż, Guinness i muzyka. Skoro muzyka, to w oczach wielu, musi być ona grana przez rodzimych artystów. Nie zaprzeczam, sądzę nawet, że mistrzostwa twórców pokroju Liama O’Flynna, Arty McGlynna, Jacka Daly’ego, Donalla Lunny’a, Davy’ego Spillane’a, Johna Carty’ego czy folkowych grup irlandzkich The Clancy Brothers, The Dubliners i The Chieftains podrobić nadzwyczaj w świecie się nie da i to między innymi oni są drogowskazami, na które patrzą inni. Zresztą nie o kopiowanie wzorców chodzi, ważne jest aby, i owszem podpatrywać, nabierać inspiracji, ale aby szukać własnego ja, swojego niepowtarzalnego stylu. Nie każdy to potrafi, bo w gruncie rzeczy nie jest to takie łatwe, niemniej jednak należy próbować. W pewnym momencie, przeszło 20 lat temu spróbowano na Śląsku i z perspektywy czasu okazał się to strzał w dziesiątkę…
Z oficjalnej strony zespołu:
Grupa CARRANTUOHILL istnieje od 1987 roku. Wykonuje zarówno tradycyjną muzykę celtycką rodem z Irlandii i Szkocji, jak i własne opracowania aranżacyjne oparte na „celtyckich korzeniach”. Wykorzystuje przy tym bardzo stylowe instrumentarium (skrzypce, uilleann pipes, bouzuki, cittern, bodhran, flety, tin whistles, akordeon, mandolina, gitara akustyczna) poszerzając brzmienie o instrumenty perkusyjne, klawiszowe oraz gitarę basową.
Osobiście zetknąłem się z nimi nie dawno, aż wstyd przyznać, że wcześniej ich nie znałem, choć bardzo lubię irlandzką muzykę. Grupa w swojej historii wielokrotnie występowała w Irlandii, począwszy od warsztatów muzycznych South Sligo Summer School w Sligo (1994), poprzez jeden z największych irlandzkich festiwali Cork Folk Festival w Cork (1997, 1999 i 2004), aż do słynnego festiwalu odbywającego się w Kinnitty – Dancing with Lunasa (2005). Carrantuohill jest stałym gościem Przystanku Woodstock (nieprzerwanie od 2002) gdzie ,,króluje” na scenie folkowej, będąc przy okazji jej współorganizatorem. Fani i wielbiciele celtyckich brzmień mogli również zobaczyć i przede wszystkim usłyszeć Ślązaków, podczas największego i najpopularniejszego w Europie celtyckiego festiwalu – Guinness Irish Festival – w szwajcarskim mieście Sion. Z kolei od 2004 roku dają koncerty na festiwalu Roches de Celtiques w Rochetaillee, we Francji.
Moi bohaterowie praktycznie od razu zawładnęli irlandzką sceną folkową w Polsce. Za fakt ich niezwykłości i popularności w kraju nad Wisłą, niech posłuży ilość i jakość muzyków, z którymi grupa współpracowała: Dżem, Urszula Dudziak, Paweł Kukiz, Stanisław Sojka, Robert Kasprzycki, Anna Maria Jopek, Wojciech Karolak, Jakub Badach, Krzysztof Ścierański, Tomasz Szukalski, Marek Raduli, Bernard Maseli, Anita Lipnicka czy Zespół Pieśni i Tańca Śląsk.
Skoro są irlandzkie brzmienia to i musi być irlandzki taniec. Co prawda nie będzie tu powiązania Tarantul (wersja Jurka Owsiaka) z Riverdance ale warszawski zespół tańca Reelandia z pewnością daje radę, ba co tam daje radę, ona się wyśmienicie uzupełnia z rytmicznymi, skocznymi i pięknymi dźwiękami Carrantuohill. Całość zachwyca i skłania widzów do niemal nieustannego aplauzu i oklasków, po zakończonych występach. Nie uświadczyłem ich niestety na żywo, muszę się zadowalać tym, co jest dostępne w sieci, niewykluczone, a raczej pewne, że systematycznie będę się zaopatrywał w albumy Carrantuohill. Za to co robią, co już zrobili i mam nadzieję robić będą w przyszłości jeszcze długo, bez wątpienia należy ich poznawać, uczyć się ich muzyki, relaksować się przy niej i kłaniać nisko w podziękowaniach, że są, i że to co robią – robią cholernie dobrze.
IRLANDIA – magiczne tchnienie pradawnych mitów, tajemnice uśpione w kamiennych kręgach, a tuż obok przedziwnie romantyczna radość istnienia, która co dnia budzi się wraz ze słońcem, by wieczorami – w gwarze i muzyce pubów – odnaleźć swoje spełnienie. Wyciągasz rękę i grzmi dziki ocean, szumi wiatr wśród zielonych dolin, a dźwięki skrzypiec brzmią dziwnie słodko i jakoś znajomo. Czar… tęsknota… ziszczenie marzeń… śpiew i miłość… to wszystko jest jakby bliższe, bardziej prawdziwe – zapewne dlatego, że taki właśnie obraz tkwi w naszych głowach już od kilkunastu lat – hen ponad rzeczywistością, bliższy snom, niż zwykłej, szarej codzienności…
Zbigniew Seyda – poeta, muzyk Carrantuohill
Buszując po ich stronie internetowej aż żal serce ściska, patrząc na miejsca, w których koncertują. Gro występów dają na Górnym Śląsku, czyli w miejscu, z którego pochodzę i gdzie mieszkałem ponad 20 lat. Wtedy, kiedy mogłem ich zobaczyć i posłuchać – a ze względu na niewiedzę o ich istnieniu – tego nie robiłem, tak teraz, gdy już wiem, że są i super muzykują, to w pewnym sensie nie mogę. Paradoks polega na tym, że mieszkając w kraju, któremu całe swoje muzyczne życie poświęcili muzycy Carrantuohill, nie jest łatwo, ze względu na różne czynniki, ich spotkać na żywo, gdzieś na trasie. Oczywiście najprostszym sposobem, byłby ich przyjazd do Irlandii, wtedy przypuszczam, że okazji bym nie przegapił, ale na razie się to chyba nie zapowiada. Marzeniem, z gatunku marzeń mało realnych, które mi jakiś czas temu do głowy wskoczyło, byłoby ściągnięcie Carrantuohill do Longford. Ale niestety zbyt małą płotką jestem, bez żadnego doświadczenia organizacyjnego i co najważniejsze bez odpowiedniego zaplecza finansowego, tak więc na starcie pomysł zostaje spalony. Ciągnąc tę mało realną wizję, wyobrażam sobie pełną, longfordzką katedrę, w której niesamowity i niezapomniany koncert dają dalecy przybysze z Polski. I te rozczapierzone buzie irlandzkiej części widowni, na znak kunsztu i podziwu, że jak to: ,,grupa muzyczna, nie z Zielonej Wyspy, gra o wiele lepiej aniżeli tutejsi znawcy tego gatunku?” Jestem pewien, że tak właśnie by to wyglądało. 🙂
Jakby potwierdzeniem tego mojego wyobrażenia, niech będą słowa, które swego czasu wypowiedział Seamus Heaney – irlandzki poeta, laureat Nagrody Nobla w 1995 r. :
„…nieoczekiwanie poczułem się jak w domu podczas spotkania z zespołem Carrantuohill, polskimi muzykami grającymi irlandzkiego jiga i reela w takim stylu i z takim szelmostwem, że nawet Irlandczycy nie zrobiliby tego lepiej.”
(Inspirację dla tego wpisu czerpałem z oficjalnej strony zespołu www.carrantuohill.art.pl, z artykułu, który ukazał się w Tygodniku Rybnickim, z Wikipedii oraz z cudownej, celtyckiej muzyki)
Witaj Ćwirku!
Dla mnie Irlandia to przede wszystkim krajobrazy, muzyka, guiness, irlandzkie kino, Irlandczycy. Zapytać się Ciebie muszę czy interesowałeś się krajem zanim wyjechałeś? Ja zespół znam od lat dziecięcych, czyli od momentu jak tylko zobaczyłam Irlandię w tv i od razu ją pokochałam i wiedziałam, że to miejsce ma w sobie coś. Raz czy dwa byłam na ich koncercie, panowie są wyjątkowi. Przez większą część swojego życia odwalają kawał dobrej roboty.
Pozdrawiam serdecznie!
Cześć Bezimienna!
Powiem Ci szczerze, że praktycznie w ogóle nie interesowałem się Irlandią przed moim przyjazdem tutaj. Wiedziałem o Dublinie, o Guinnesie, o Shamrock Rovers bo swego czasu z nimi w pucharach rywalizował Górnik Zabrze :-), o czterolistnej koniczynie, muzykę też znałem ale tak bardzo powierzchownie raczej (chodzi właśnie o celtyckie brzmienia), wiedziałem, że U2 to Irlandczycy i oczywiście znałem irlandzkich piłkarzy (tych najbardziej znanych). Tak w ogóle to moje pierwsze zetknięcie z Irlandią, takie świadome, nastąpiło w 1990 roku, podczas Italia’90 – wtedy dowiedziałem się, że Irlandia to również EIRE. W związku z tym, że miałem blade pojęcie o Carrantuohill, to o spotkaniu tej grupy na koncercie mogłem pomarzyć. Musiałoby się to wtedy odbyć przypadkiem, na pewno nie świadomie. Oby się to w przyszłości zmieniło. Potwierdzam to co napisałaś: chłopcy odwalają kawał dobrej roboty!
pozdrawiam! 😉
Czy natrafiłeś na ten zespół przy okazji naszej planowanej podróży na Carrantuohill? Ja nie słyszałam ich, ale o nich. Wygląda na to, że Górnoślązacy uwielbiają irlandzką muzykę – znam inny polski zespół grający po irlandzku mimo że nazwa sugerowałaby bardziej Anglię http://www.stonehenge.art.pl/pl# Byłam na ich koncercie wieki temu gdy nawet nie myślałam, że kiedykolwiek tu przyjadę. Mam chyba też gdzieś ich dwie płyty. Pamiętam, że na jednej płycie ciekawie łączą naszą góralską muzykę z irlandzką. Nie pamiętam dokładnie skąd są ale mój kuzyn mieszkający w Jastrzębiu zna ich osobiście. A co pochwalę się, to prawie tak jakbym ja ich zanała osobiście 🙂
Hej Kasia!
Natrafiłem na nich jakiś czas temu, pod koniec ubiegłego roku, czytając bloga piłkarskiego :)Tak jak pisałem wyżej, była to dla mnie spora niespodzianka, że po pierwsze nie znałem ich wcześniej, a po drugie, że tak fajnie grają 🙂 No ale na szczęście nasze drogi się spotkały.
Co do zespołu, który przytoczyłaś powyżej, to mam tak samo jak z Carrantuohill – nie znałem wcześniej w ogóle 🙂 Ale mam zamiar poznać. Strona internetowa przykuwa uwagę, myślę, że muzyka również skoczna, dźwięczna i wpadająca w ucho.
Na Górnym Śląsku rzeczywiście irlandzkie brzmienia są dosyć mocno kultywowane. Bohaterzy tego wpisu, to chyba najbardziej znany polski zespół grający muzykę celtycką. Jeśli jeszcze ich nie słyszałaś, to całym sobą polecam 😉
Dla mnie Irlandia to piękne krajobrazy , guiness i muzyka. I z tym się z Tobą zgadzam.Polskiego zespołu propagującego muzykę celtycką nie znam.Za to będąc w Irlandii byłam na występach Riverdance. Coś wspaniałego. Przeżyłam na sali koncertowej niezapomniane chwile.A z każdego pobytu na Zielonej Wyspie przywozimy płytkę z irlandzką muzyką
Super, że miałaś okazję zobaczyć Riverdance na żywo! Też jest to jedno z moich takich małych marzeń 🙂 A jeśli nie znasz Carrantuohill, to mam nadzieję, że po mojej o nich wzmiance, poznasz i polubisz 🙂 Zresztą, skoro porywają Cię celtyckie brzmienia to na pewno Ci się spodoba!
pozdrawiam! 😉