Nasz cały misterny plan legł w gruzach w momencie obudzenia się i zerknięcia za okno. Deszcz… Miała racja miła pani napotkana tuż obok Lynott Pubu. Mądrze mówiła właścicielka naszego B&B. Obie one przepowiadały pogorszenie pogody. Miały przeczucie a ja naiwnie wierzyłem, że może jednak nie… Załamała się, posypała niczym domek z kart. Wraz z nią uległ modyfikacji pomysł naszej dalszej jazdy, która teraz pójść miała bardziej w stronę improwizacji niż zaplanowanego działania. Nie ma się co łamać jednak, jak wiadomo spontaniczność bywa bardzo interesująca.
Zostawiliśmy nazajutrz to, co w świetle zaistniałej sytuacji, nie powinno się wydarzyć. Należało ten objazd południowymi rubieżami Wyspy odbyć wcześniej, a tak niestety główną rzeczą, na którą bacznie zwracaliśmy uwagę była walka na linii wycieraczki – deszcz. Jednak przed wyruszeniem w trasę, musieliśmy załatwić jeszcze jedną, ważną rzecz…
Śniadanie w B&B
Zanim opuściliśmy progi przytulnego pensjonatu domowego, udaliśmy się na śniadanie. Bo jakże to, być w Bed and Brakefast i nie skonsumować śniadanka? Nie mogło być! Gdy zdarzy mi się zakotwiczyć w B&B – a dzieje się to niestety stosunkowo rzadko – to zwracam szczególną uwagę na śniadanie właśnie. Tak było i tym razem.
Sala, w której nas obsługiwano była obszerna, jasna, generalnie całkiem przyjemna. Co prawda, jakoś tak rzucało mi się w oczy, że tych wszystkich rzeczy, czy to na naszym stole, czy w kredensie obok było zbyt wiele. Panował delikatny rozgardiasz, no ale w niczym to nie przeszkadzało. Jadło się dobrze, piło się bez zarzutu, mogłoby to ewentualnie razić osoby, które lubują się w porządku i poukładaniu. Tak się składa, że u mnie bywa z tym różnie, więc ja liczyć się nie powinienem.
A jak sytuacja miała się z samym posiłkiem? Było dobrze, głodni z całą pewnością nie wyszliśmy aczkolwiek do full wypas troszeczkę brakowało. Na pewno to konkretne śniadanie nie znalazło się na szczycie moich porannych posiłków w B&B. Pomijając tę (wyimaginowaną zapewne przez wybrednego panicza Adriana :)…) niedogodność, trzeba przyznać, że pani, która nam to przygotowała, i z którą ucięliśmy sobie później miłą pogawędkę, była bardzo miła i uprzejma. Złego słowa powiedzieć nie można.
- Prawie jak w Pałacu Buckingham 🙂
- Królewskie Śniadanie
- Główny Bajarz na Wrobels.pl 🙂
Deszcz głównym aktorem naszego objazdu Wyspy Achill…
Po porannym posiłku, wyruszyliśmy w dalszą podróż. Zatrzymaliśmy się dwukrotnie. Za pierwszym razem udało się wpasować w małe okienko pogodowe i zrobiliśmy parę ujęć miejsca, które znane już nam było z wcześniejszych wizyt.
- Kildavnet Castle – 15 wieczna rezydencja Królowej Piratów – Grace O’Malley
- Kuter Rybacki
- Zejście do doku
Za drugim razem wyszliśmy zerknąć na mocno wzburzone wody Atlantyku, wściekle ryczące i nieokiełznane. Ta część trasy Atlantyckiej (Atlantic Drive) jest na prawdę niezwykle urokliwa, ale trzeba ku temu odpowiedniego momentu. W przeciwnym razie właściwie tego się nie spożytkuje, piękne widoki zostaną schowane za chmurami a wiatr i deszcz pozbawią przyjemności z podziwiania i odkrywania. Najbardziej szkoda w tym momencie Eli, bo zarówno Daniel jak i ja widzieliśmy już ten Achillski fragment w pełnej krasie.
- Kildavnet House Tower
- Łódka rybacka.
- Kildavnet Castle
Ela widziała bardzo mgliście, w strugach zacinającego deszczu, w akompaniamencie szalejącego Oceanu. A to był maj… Miesiąc, w którym Zielona Wyspa kwitnie, gdzie kąpie się w słońcu i opatulona jest ciepłem. W teorii… Ostatnie lata w maju zdarzały się różne dziwne rzeczy – niekoniecznie takie, które byśmy chcieli aby się wydarzyły. No i ta nieprzewidywalność, jakże charakterystyczna tu na Wyspie. Przecież wczoraj było tak pięknie, tak przyjemnie…
- Co to będzie? Co to będzie? Rozważania tuż po przebudzeniu…
- Najlepsze rozwiązanie problemu? 🙂
Opuściliśmy Wyspę Achill trochę struci, lekko zdołowani. Ale nie faktem, że coś się nie udało, bo główne złożenie jednak zostało zrealizowane. Martwiło nas, że dalsza podróż skąpana będzie w takiej właśnie kapryśnej pogodzie, że towarzyszył nam będzie głównie deszcz. Nie tego oczekiwaliśmy ale nie było wyjścia. Należało się dostosować. A jak wyszło? Przekonajcie się sami, zapraszam do Murrisk! 😉
Ale bez deszczu to nie wycieczkowanie po Irlandii! 😉 Mam na myśli to dłuższe objeżdżanie.
Miłośnicy śniadań w B&B 🙂 my do nich też należymy. A dla gości z PL nie było to zbyt obfite śniadanie? Moi powiedzieli, że nie mogą się ruszyć po nim(ale też dostaliśmy taki wielki talerz ze wszystkim chyba :))
Widzę, że ani podczas Atlantic Drive, ani w Murrisk podoga specjalnie nie rozpieszczała, ale nie było też najgorzej, skoro jaśniejsze przebłyski się pojawiały.
Właśnie takie niespodzianki są chyba najgorsze dla turystów, bo my wcześniej czy później trafimy na dobry czas,a oni…
Zaczynam poważnie zastanawiać się nad opracowaniem trasy naszej tegorocznej wycieczki gdzieś w opisywanych przez Ciebie okolicach. Tylko ekstremalne punkty muszę wyciąć i znaleźć coś pod kątem tylko dzieci.
Ela Irish Breakfast jadła po raz pierwszy, ale Daniel już to znał. Nie sądzę aby ich to zwaliło z nóg jeśli idzie o obfitość 🙂 A z drugiej strony, ponoć śniadanie najważniejszym posiłkiem dnia, więc powinno być syte.
Wiadomo, że zaskoczonym co do pogody, być nie powinniśmy w tym kraju, ale jak napisałaś: gdy ma się określony czas – dajmy na to tydzień urlopu – i gdy przyjeżdża ktoś z Polski, to każdy dzionek jest na wagę złota. Oni byli tu 8 dni i praktycznie tylko 2 dni były dobre.
Rób trasy, korzystaj – między innymi po to tu piszę 🙂 Cieszę się, że ktoś z tego korzysta.
Ee, nie było tak źle. Ładne zdjęcia [mimo że pogoda nie do końca chciała współpracować] i fajny wpis. Miło że pokazałeś nam kuluary i pozwoliłeś rzucić okiem na Wasze sypialnie. Twoja skromna z single bed, ale jeśli się nie mylę, to to drugie zdjęcie z pięknym widokiem pochodzi właśnie z Twojego pokoju. Szczęściarz!
Dla samego widoku mogłabym się zatrzymać w tym B&B, mimo że dom chyba nie należy do tych nowocześnie urządzonych i raczej nie chciałabym w nim mieszkać na stałe [oho, królewianka Taita się odezwała]. Ale na odpoczynek – dlaczego nie? Może faktycznie ciut „zagracony”, co nie do końca odpowiada mojej estetyce, ale wiesz, ciężko o minimalizm, kiedy prowadzi się noclegownię dla gości, a przy stole zasiada kilka osób. Siłą rzeczy stół zostaje zastawiony. Ale za to jakie piękne i błyszczące szkło na nim jest 🙂
Poza tym nie zapominajmy, że jakby nie było, to jest przede wszystkim dom gospodarzy. Oni w nim żyją i to oni mają się w nim czuć dobrze. Nie ma nic gorszego niż mieszkanie w domu, w którym źle się czujesz.
A jak oceniasz właścicieli pod względem otwartości i gościnności? Nawiązaliście wspólny język, miło się Wam rozmawiało, czy może mimo że byli mili, to trzymali się na dystans [natrafialiśmy na takich w Irlandii]? W jakim wielu byli? [Ile pytań, jak na przesłuchaniu] 😉
A czego paniczowi Adrianowi zabrakło w śniadaniu do osiągnięcia pełni szczęścia? 🙂 Fasolki w sosie pomidorowym Heinza? 😉
Na czwartym zdjęciu faktycznie wygląda to tak, jakby p. Ela mówiła do Ciebie co najmniej po chińsku 😉
Masz rację Taito, widok był zjawiskowy. Najlepszy jaki mi się trafił w całej mojej historii z B&B. A pokój był tylko jeden – wspólny, małżonkowie spali sobie w double bed a mi trafił się single pod oknem 🙂 Tak więc widok był dla wszystkich taki sam 🙂 Wydaje mi się, że zaproponowali nam swój najlepszy pokój, bo między innymi zdjęcie tego właśnie pokoju znalazłem na ich stronie internetowej. Przespacerowaliśmy się trochę po innych pokojach (oprócz nas nikogo innego tam nie było) i jeden z drugiej strony wychodził na jakieś kamienne podwórko, gdzie nie było widać kompletnie nic. Zrobili nam z całą pewnością przyjemność, wsadzając do tego a nie innego pokoju.
A domek jak to domek, wystrój po irlandzku, trochę zagracony, ale jak zauważyłaś oni tam na co dzień żyją, więc mają umeblowane po swojemu. W pokojach było bez zarzutu – takie typowo pensjonatowe miejsce. Kuchnio-jadalnia troszeczkę nabita różnej maści przedmiotami, ale kto by się tam przejmował głupotami. Ważne, że był prysznic, było spanie i głodni stamtąd nie wyszliśmy. 🙂
Co do naszych wspólnych relacji to nie zamieniliśmy nie wiadomo ile zdań, praktycznie tylko tuż przed odjazdem, po śniadaniu wymieniliśmy parę uwag o pogodzie i tym podobnym mało ważnym sytuacjom z panią (właścicielką?), która robiła nam śniadanie. Potraktowali nas jak zwykłych gości, klientów ale byli mili (czy na dystans? A może troszeczkę ta kobieta stwarzała takie wrażenie?). Najważniejsze, że nas przygarnęli i dali dach nad głową 🙂 Mieli spokojnie z 60 lat.
Czego mi zabrakło w śniadaniu? Wszystko niby było, ale jakoś tak, mało? Czy ja wiem. Te plastry bekonu szybko stały się zimne (szukanie dziury w całym :D) Ilościowo bez problemu: dużo kawy, herbaty, soku. Pewnie płatków z mlekiem można by więcej niż 1 talerz sobie zafundować – no nie wiem co mi tam zakłóciło wewnętrzny spokój? Chyba jednak nie powinienem narzekać.
Hej Adrian!
Widzę, że ostatnio piszesz sporo o Irlandii. Nie miałem jeszcze okazji odwiedzić tego kraju i być może moje pytanie wyda Ci się banalne…
Czy odwiedzając poszczególne miejsca (te, o których piszesz) wcześniej dużo czasu spędzasz na mapą żeby znaleźć coś wartego uwagi, czy też Zielona Wyspa jest tak interesująca krajobrazowo, że gdzie byś się nie ruszył to trafisz na coś ciekawego??
Pozdrawiam!
Cześć Paweł!
Wiesz, jak jadę w jakieś miejsce po raz pierwszy to staram się znaleźć jakieś informacje, zerkam do przewodnika (mam taki jeden, co prawda z 2004 roku ale jest świetny: IRLANDIA, National Geographic) czy internetu. Z kolei, gdy jadę gdzieś, gdzie już wcześniej byłem, to research jest mniejszy.
A jak tych miejsc szukam? Różnie; jak pisałem z powyższego przewodnika, patrzę na innych polsko-irlandzkich blogerów, przeszukuję jakieś strony turystyczno-podróżnicze traktujące o Zielonej Wyspie. A gdy na przykład wybieram się gdzieś w poszukiwaniu dolmenów, grobów korytarzowych i wszystkich tych prehistorycznych rzeczy, to mam listę stron, które opisują takie miejsca i u nich szukam.
Z pewnością Irlandia jest bardzo interesująca i jest większa szansa na trafienie czegoś fajnego, jak na nietrafienie 🙂 Ale jakiś taki zarys wyjazdu jest przydatny, no chyba, że masz parę miesięcy wolnego i sobie jeździsz bezstresowo natrafiając na rozmaite rzeczy. Gdy jednak takiej możliwości nie ma, to wystarczy pojechać np. na taką Connemarę i tam się włóczyć, albo na Ring of Kerry, Półwysep Dingle czy Beara, Wicklow Mountains, Hrabsto Donegal, czy Hrabstwo Mayo – jest w tych miejscach tyle ciekawego, że nie sposób na coś nie natrafić – i to nawet jadąc w ciemno.
Kiedy planujesz przyjechać do Irlandii? 🙂
Oj nie wiem kiedy… Wiesz jak to jest: jak mieszkasz blisko czegoś, to zawsze jest Ci nie po drodze. Ale jak tylko mi się plany skonkretyzują to na pewno dam Ci znać 😉
Chciałabym nowy wpis 😉 Tak tylko mówię, gdybyś zastanawiał się, czy komuś brakuje Twoich postów.
U mnie też chwilowy [mam nadzieję] przestój. Jakoś nie ciągnie mnie do pisania. Pogoda coraz ładniejsza, tyle książek do czytania, seriali do oglądania… a blog leży odłogiem. Mam coraz większą ochotę na jakiś wyjazd. Wszystko wskazuje, że najbliższy będzie do Dublina, może przy okazji zobaczę morze 😉
Wybierasz się na paradę?
Czekam na Twój powrót, Ćwirku 🙂 I pewnie nie tylko ja, tyle że nie wszyscy o tym głośno mówią.
No własnie sie zastanawiam co z Wami?????
Ehh dziewczyny, co poradzić jak człowieka dopadła niemoc twórcza tudzież lenistwo 🙂 Ale dla pocieszenia dodam, że mój powrót wydaje się bliższy niż dalszy 🙂 Przynajmniej mam taką nadzieję. Jak Taita wcześniej zauważyła, przy wiośnie, dłuższych i ciepłych (:D) dniach powinno pójść ze wszystkim zdecydowanie bardziej do przodu. I oby tak właśnie się stało.
pozdrawiam Was bardzo serdecznie! 😉