Staliśmy u progu jednego z trzech największych skalnych miast na Półwyspie Krymskim. Z dołu nie było widać nic, albo bardzo niewiele. Nieuważny obserwator mógłby to miejsce przeoczyć, idąc dalej przed siebie. My jednak do nieuważnych nie należeliśmy, byliśmy zdecydowani i pomimo, że trochę zmęczeni, to jednak głodni poznawania, ciekawi przygód i gotowi na wejście do góry. Bo Eski Kermen stanowiło jakby część góry stołowej, w której sprytnie zostało ukryte.Młodego Ukraińca w czapce z daszkiem i przepasaną na biodrach sakiewką zobaczyliśmy z daleka. Stał sobie na ziemistym fragmencie udeptanej i przerobionej na mały parking drodze i czekał. Czy na nas? Między innymi na nas, bo stało już tam parę samochodów i jakiś busików, tak więc ruch był. Po zaopatrzeniu się w mapkę Eski Kermen (10 HRY) i obowiązkowe bilety (40 HRY) – przynajmniej tutaj obowiązkowe, bo w innym miejscu (o czym później) chyba jednak nie – ruszyliśmy dalej. Nie było czasu na odpoczynek, choć takowy z pewnością by się przydał i po dosłownie paru minutach, z obciążeniem plecakowym na sobie, wdrapywaliśmy się mozolnie w górę.
Tak jak wcześniej przez cały ranek maszerowaliśmy na otwartych przestrzeniach i przy lejącym się z nieba słońcu, tak teraz weszliśmy do lasku. Krzaki i drzewka ciągnęły się prawie do samego szczytu i przynajmniej przez moment dawały trochę cienia. Nie delektowaliśmy się jednak chłodkiem należycie, bo należało się uporać ze stromizną, z wyborem właściwej ścieżki i przede wszystkim, trzeba było rozważnie stawiać kroki. Żółwim tempem pokonywaliśmy trudności związane ze wspinaczką, omijaliśmy korzenie, mordowaliśmy się z gałęziami, sapiąc przy tym ciężko i pocąc się niemiłosiernie. Było troszkę ryzyka, bo ciężar plecaków mógł nas spokojnie pociągnąć w dół, a upadek i sturlanie się do dołu równałoby się, co najmniej ze zwichnięciami bądź złamaniami. Rozsądek i szczęście były jednak z nami, więc spokojnie, krok po kroku przybyliśmy prawie pod sam wierzchołek. Zauważyliśmy pierwsze oznaki, że kiedyś mogli tu mieszkać ludzie.
Historia Eski Kermen
A mieszkali już w 6 wieku naszej ery. Właśnie wtedy powstała tutaj graniczna twierdza Cesarstwa Bizantyjskiego, w której stacjonowały garnizony Gotów i Alanów. Eski Kermen/Miasto Twierdza zajmowało 8,5 hektara powierzchni na płaskowyżu Mesa, mając 1040 metrów długości i około 170 metrów szerokości (ciągnęło się wzdłuż osi północ-południe). Położone w malowniczej Dolinie Karalezkiej, 6 kilometrów na południe od Krasnyj Maku (Czerwonego Maku) było praktycznie niedostępne. Strome, pionowe zbocza z nawisami skalnymi, sięgające do 30 metrów wysokości nie ułatwiały sprawy najeźdźcom. Zaledwie w kilku miejscach można się było wdrapać na szczyt. Do głównej bramy miasta wchodziło się od strony południowej – droga została wycięta w skalnym podłożu i obronny kompleks był w tym miejscu szczególnie ufortyfikowany. Pilnowano południowej strony miasta ale nie zapominano również o północnej części płaskowyżu. Tam, wzdłuż krawędzi nad przepaściami stworzono kazamaty i komórki dla strażników, w celu kontroli podejścia do twierdzy. Północny system obronny został umieszczony jakby na oddzielnej, oderwanej od głównego płaskowyżu skale, do której można się było dostać przez ukryty, wydrążony tunel. Obrońcy miasta, mogli stamtąd z powodzeniem obserwować całą okolicę.
Pierwszymi mieszkańcami a zarazem budowniczymi twierdzy byli Goci. Jako chrześcijanie, wraz ze wznoszeniem miasta, stawiali kościoły jaskiniowe i naziemne bazyliki. W najwyższym miejscu na płaskowyżu stanęła Bazylika, która została wzniesiona w 6 wieku (pod koniec 11 wieku rozbudowana) i przetrwała do wieku 14. Miała trzy nawy i mierzyła 24 x 13m. W mieście widniało również kilka cerkwi wykutych w skałach (z 12 i 13 wieku) z licznymi freskami, które obecnie niestety są już bardzo zniszczone. Jest też ,,Sala Sądu”, świątynia ,,Trzech Jeźdźców” i świątynia Donatorów. Na południowo-wschodnim końcu miasta ciągnęły się pieczary-więzienia. Wśród tych pieczar, zauważyć można niedużą cerkiew Zaśnięcia Matki Boskiej.
Zabytkiem, którego pominąć nie wolno jest kompleks studni z 6 wieku, składający się z sześciu odcinków stromych schodów. Ten głęboki tunel posiadał 6 platform, zbudowanych aby tragarze bezkolizyjnie mogli się mijać. Końcowy korytarz, długi na 20 metrów prowadził do naturalnej jaskini, w której gromadzono wodę. Studnia swoją działalność zakończyła pod koniec 7 wieku.
W 8 wieku twierdzę zajęli Chazarzy, którzy najprawdopodobniej postanowili zniszczyć cały system obronny. Eski Kermen leżało na szlakach handlowych łączących tereny stepowe z Chersonezem i w szybkim tempie się rozwijało. W 11 i 12 wieku stało się dużym centrum handlowym i rzemieślniczym , choć mieszkańcy trudnili się także uprawą. Od 10 wieku miasto sukcesywnie się rozbudowywało i osiągnęło swoje apogeum w 12 i 13 wieku, kiedy to liczba mieszkańców oscylowała w granicach 3000 tysięcy.
1299 rok było znamienną datą zarówno dla Eski Kermen, jak i dla Czufut-Kale. To właśnie w tym roku kończyła się pewna epoka. Skalne miasto niedaleko Pałacu Chana w Bakczysaraju, co prawda jeszcze w późniejszym czasie funkcjonowała ale jego odpowiednik i równolatek z Doliny Karalezkiej niedługo po tym terminie padł. W obu przypadkach swoje palce maczały wojska mongolskie pod dowództwem Nogaja. W 1299 roku Eski Kermin zostaje zrujnowane , sto lat później ta sama armia, tyle że już pod wodzą Edygaja, zniszczyła odbudowaną osadę, która od tamtej pory pozostała niezamieszkana.

Skała Obronna – najprawdopodobniej to tam znajdowało się miejsce, z którego wypatrywano potencjalnego niebezpieczeństwa
W skale przed nami widniały jakieś nieduże dziury, wykute tuż pod szczytem. ,,Dziury jak dziury” – ktoś mógłby pomyśleć, ale nie były to dziury przypadkowe. Stamtąd obserwowano i zawiadamiano, gdy ktoś się do miasta zbliżał, tam swoją siedzibę mieli strażnicy, w tej części znajdował się północny system obronny. Nie mieliśmy w planach aby się tam dostać, zresztą nie mieliśmy też pomysłu, bo skała ta była oderwana od głównej góry, na której staliśmy my.
Wspinamy się na Górę Stołową
Po kilku minutach odpoczynku, gramoliliśmy się znów do góry. Minęliśmy parę osób, które schodziły w dół – pamiętam kobietę w stroju typowo, że tak powiem niedzielno-plażowym, która próbowała w tych swoich delikatnych klapeczkach wydostać się z gęstwiny i zejść na sam dół. Pomogliśmy jej uporać się ze stromizną , z którą my zmierzyliśmy się za parę minut i nawet nie przypuszczaliśmy, ze na szczycie spotkamy kogoś, kto z ,,niedzielną turystką” ma coś wspólnego. Facet gorączkowo czegoś, a raczej kogoś (kobiety właśnie) – jak się okazało po ekspresowym dialogu z nami – szukał. Pomyślałem wtedy, że w takiej sytuacji nie ma się co dziwić jego zdenerwowaniu, bo o wypadek w takim miejscu nie trudno, jeden nierozważny krok i…
Wdrapaliśmy się na północny fragment płaskowyżu. Zrzuciliśmy balast z grzbietów i już na spokojnie zrobiliśmy rozeznanie po okolicy. Z wielkich skał zauważyliśmy budowlę, sterczącą na szczycie innej góro-skały, którą widzieliśmy już wcześniej z dołu. Były to ruiny starej wartowni Kyz-Kule (Wieża Dziewic), będącej częścią średniowiecznej twierdzy, istniejącej w wieku 14 i 15. Podchodziliśmy do krawędzi bardzo ostrożnie i cieszyliśmy się widokami. W dole las, wąwozy, kolejna góra, białe skały, niekończące się morze następnego lasu z jednej strony, a odwracając się w drugą, ogromna przestrzeń łąk i falujących wzgórz. Nieboskłon nad nami błękitny, chmurek tyle co kot napłakał, wietrzyk minimalny – przyjemny fragment godzin przedpołudniowych. Butelka wody, znaleziona przy jednym z krzaków była bardzo miłą niespodzianką. Że nie wiadomo z jakiego źródła? Wyglądała na czystą, smakowała, więc długo się nie rozwodziliśmy i w momencie uzupełniliśmy płyny. Starodawne miasto było już co raz bliżej, więc tobół w górę i dawaj przed siebie! Wśród krzewów i drzew, wielkości raczej marnej, pomaszerowaliśmy na południe i po jakimś czasie zaobserwowaliśmy pierwsze pieczary.
- Kyz-Kule w tle
- Obronna wieża Kyz-Kule
W labiryncie jaskiń, pieczar i wydrążonych w skale domów
Jak to bywa w naszym przypadku, gdy widzimy coś nowego i to coś nas zainteresuje, to ogarnia nas swego rodzaju podróżnicza ekscytacja. Tak było i tym razem. Nowe, ciekawe miejsce, jedyne w swoim rodzaju + aparat fotograficzny, to była bardzo przyjemna mieszanka. Lataliśmy po tych wszystkich dziurach, wchodziliśmy do środka dawnych schronień i szukaliśmy dobrych ujęć. Robiliśmy sobie zdjęcia a jednocześnie staraliśmy sobie uzmysłowić jak tam wyglądało życie?
Pomimo tych wszystkich trudności i ciężkich warunków bytowych (w moim mniemaniu ciężkich ale czy dla nich również? Na swój sposób pewnie tak, niemniej jednak dawali sobie radę skoro przetrwali tak długo), dawni mieszkańcy Eski Kermen mogli być dumni z jednego. Zawsze, w chwilach smutku czy zwątpienia, gdy naszły ich jakieś troski, mogli pocieszyć się cudownymi widokami, ciągnącymi się prawie, że w nieskończoność. Doprawdy, spektakularne panoramy i w tym względzie byli na prawdę szczęściarzami. Wiadomo, nie o widoczki chodziło w momencie zakładania miasta, czasy były wówczas niespokojne i lokalizacja w założeniu miała sprawiać jak najwięcej problemów wrogom, jeśli tym zamarzyłoby się zdobycie miasta. Dzisiejszym turystom tego typu niebezpieczeństwa i atrakcje nie grożą, więc można do oporu, oglądać, penetrować i poznawać.
Kompleks wydrążonych w skałach zabudowań, do których dotarliśmy znajduje się tuż nad południowo-zachodnim urwiskiem. Oprócz Bazyliki, schowanej trochę w zalesionej części płaskowyżu i głębokiego tunelu sunącego w głąb góry, mamy tam głównie obronne kompleksy jaskiń. Z tunelem zmierzyliśmy się sprawnie, aczkolwiek bardzo uważnie. Schody prowadzące w dół były strome (z nachyleniem około 60%), mocno nadwyrężone przez kilkusetletnie używanie i zdradliwe. Powolutku, na czworaka schodziliśmy co raz dalej i dalej – po lewej widniała komórka z trzema oknami – przed nami zejście w nieznane.
Po pokonaniu kilkudziesięciu stopni i paru zakrętów musieliśmy się wycofać w górę – nie było szansy na kontynuację obniżania, bo schody się skończyły. Część tunelu, po oderwaniu się skały, okazała się nie do przejścia. Wejście w tą czarną dziurę było troszeczkę ryzykowne, ale nie mogliśmy się oprzeć pokusie. Budowle, które zastaliśmy różniły się troszeczkę od tych w Czufut-Kale. Były bardziej wkomponowane w skalny teren, groty były generalnie przestronniejsze, łączyły się ze sobą różnymi przejściami, miały więcej pomieszczeń, bywały dwupoziomowe i znaleźliśmy ich na prawdę sporo. Czufut-Kale nie mogło się pochwalić aż taką częstotliwością, pomimo, że jednak posiadało budynki nowsze, przypominające dzisiejsze domy. Spowodowane to było tym, że Eski Kermen ,,wyzionęło ducha” już w 1399 roku i nikt tam po tym okresie nie urzędował.
Pewnie, gdy tętniło tam życie, to w mieście oprócz naturalnych, kamiennych schodów, ścian czy skalnych platform musiały widnieć jakieś dobudówki, mostki i kładki z drewna. W niektórych miejscach nie sposób się było poruszać bez takiego typu udogodnień. Głębokie wąwozy, szerokie szczeliny i dziury potrzebowały właśnie pomocy ze strony różnego rodzaju drewnianych platform, niezbędnych w tak trudnym do życia miejscu. Bywało, że wejścia do domów mieściły się na kilku metrach, tak więc drewniane drabinki były jak najbardziej konieczne.
Do głównej, południowej części miasta doszliśmy na końcu. Z tego wszystkiego co zdążyliśmy wcześniej zobaczyć , właśnie ta część najbardziej mogła przypominać miasto. Była droga, nie długa ale zawsze droga, bardzo podobna do skalnego trakty w Czufut-Kale, przez wieki użytkowana, dorobiła się pokaźnych kolein. Po obu jej stronach są skały, przerobione na budynki. Tak jakby coś na kształt kamienic, gdzie mieścić się mogły sklepy. Nie wiem czy akurat do tego celu te wykute pomieszczenia służyły ale pewne jest, że droga ta była główną w mieście, to nią się do Eski Kermen wjeżdżało.
Pewne jest, że w jednej z jaskiń kiedyś była świątynia. Największa w całym mieście, aktualnie ustrojona polnymi kwiatami i obrazkami Maryjnymi. Wchodziło się do sporej komnaty, która ciągnęła się w kształcie litery ,,L”, całość była jakby dwukomorowa, z różnymi wnękami, skalnymi słupami podtrzymującymi strop i charakterystycznymi, prostokątnymi dziurami w podłodze. W świątyni panowała niezła akustyka pomimo, że nie była już ona w 100% zamknięta, gdyż spora część ścian i sufitów po prostu już nie istnieje.
Wiele domów w mieście było piętrowych, pokrytych czerwoną dachówką. Na parterze mieściła się skalna piwnica, służąca do celów gospodarczych. Na piętrze, z reguły konstrukcji drewnianej, najczęściej z balkonami, mieszkano. Wodę czerpano ze źródeł, którą następnie rozprowadzano garncarskimi rurociągami. W zboczach Eski Kermen istniało około 350 jaskiń, pochodzących głównie z 12 i 13 wieku.
W ostatniej z jaskiń, w której byliśmy znaleźliśmy nieoczekiwanego gościa. Kot. Jakby oswojony ale jednak trochę dziki. Dziki w tym sensie, że był tam zupełnie sam, nie wiadomo czy zabłądził, czy może ktoś go tu przyniósł i zostawił? Niemniej jednak sterczał tam, nad jedną ze skalnych wanien napełnioną brudną wodą. W chwili gdy nas zobaczył, to się przykleił i za nami łaził. W pewnym momencie nawet się zlitowaliśmy i nalaliśmy mu naszej drogocennej wody, niech biedak ma, skoro jest taki samotny i najpewniej spragniony (chyba, że wypił coś z tej kamiennej kadzi). I co zrobił sierściuch? Olał naszą wodę i powędrował tylko w sobie znanym kierunku…
Opuszczamy skalne miasto
Na nas również już była kolej. W ostatniej fazie zwiedzania kręciliśmy się już z innymi ludźmi, gdy kierowaliśmy się już do zejścia w dół, w przeciwnym kierunku wędrowała grupka rosyjskojęzycznych (Rosjanie?Ukraińcy?) wędrowców, podobnie jak my z plecakami, karimatami i całym tym turystycznym sprzętem na plecach. Najprawdopodobniej zamierzali się w skalnym mieście rozbić i przenocować. Nas także to czekało ale na pewno jeszcze nie teraz, mieliśmy co najmniej parę godzin jasności w zapasie, tak więc musieliśmy się po pierwsze wydostać z góry a następnie przejść parę kilometrów i wymyślić jakąś sensowną miejscówkę na nocleg. Tak jak wcześniej pisałem planowaliśmy wiele a stanęło na jednym (Eski Kermen – zrealizowane) może na dwóch (Mangup-Kale – w planach) pozycjach, w których chcieliśmy się znaleźć. Skoro pierwszą rzecz mieliśmy już za sobą a czasu, wedle naszych obliczeń w dalszym ciągu było wystarczająco, to i maszerowaliśmy z myślą, że w końcu uda nam się i dotrzeć do Mangup-Kale. Taki był na tę chwilę plan: mamy iść, patrzeć na mapę i szukać, jeśli znajdziemy to świetnie a jeśli nie, to się zobaczy.
Świetne miasto, mógłbym w nim zamieszkać. Dzięki za dużo zdjęć. Miałem właśnie pytać czy dałoby się tam zostać na noc ale wygląda na to, że własnie się tam ktoś szykował. Fajna rzecz.
Zdaje się, że Twój blog mnie nie lubi. Nie widzę pierwszego komentarza, więc wstawiam go ponownie. I trzymam kciuki, aby tym razem przeszedł:
„Dwaj twardziele z miękkim sercem – lubię to! A miejsce kapitalne, naprawdę.
Narzuciłeś sobie niezłe tempo w opisywaniu zagranicznych wojaży, to się chwali. Dużo masz jeszcze zaległości?”
Witaj Pendragonie!
Ja co prawda na stałe chyba bym tam nie chciał mieszkać, ale takie tygodniowe biwakowanie – czemu nie? Choć z drugiej strony, gdybym znalazł się gdzieś w jednym z wydrążonych domów nocą, to pewne jest, że serce waliłoby mi jak młot :).
Hej Taito!
A już myślałem, że wszystko z komentarzami jest jak należy? Najważniejsze jednak, że się udało 😉 I oby udawało się już zawsze.
Z miękkim sercem na pewno, ale czy twardziele? Nie wiem 🙂
Ruszyło ze wstawianiem tekstów z kopyta, bo udało się ze wszystkimi zdjęciami uporać, których mi do opisywania brakowało. Mam w planach co weekend dodawać kolejny wpis z Krymu, a zostało mi ich jeszcze 7 + co najmniej 2 do napisania – na koniec powinno być z całej Ukrainy 17. Zapewne będzie musiało minąć długie miesiące aż uda mi się podopinać wszystko do końca 🙂
hey!
wiesz co, brakuje mi tu map, tak bym ja i myślę inni czytelnicy mogli od razu śledzić podroż, oraz umiejscowić te tereny na mapie świata. taki wirtualny globus.
swoja droga od razu sprawdziłem ta domenę, wirtualnyglobus, sam zobacz co się tam znajduje.
Ukraina jest super ciekawa, a czy byliście w Kamieńcu Podolskim, Chocimiu?
Interesująca jest tu temperatura. Byliście tam w cieple miesiące, a jak tam wygląda zima? gdzie wtedy mieszkali ci lokatorzy domów skalnych?
pozdrowienia
T.
Witam
Piszę pracę mgr na temat internetu, tożsamości i blogów. Zależy mi na wypełnieniu ankiety przez osoby, które piszą blogi. Z góry dziękuję za jej wypełnienie 🙂
Pozdrawiam 🙂 Monika
Link do ankiety: http://www.ankietka.pl/ankieta/109346/internet-swiat-wirtualny-czyli-alternatywa-swiata-realnego.html
@Monika, zrobione.
@Europcar – myślałem na temat map. Co prawda nie poprzez wirtualny globus (nie słyszałem o nim, ale chyba jest ciekawy) ale chciałem użyć screeny z Google Earth. Zobaczymy, spróbuję nanieść te nasze trasy. Wiesz, na Ukrainie byliśmy tylko we Lwowie oraz na Krymie, czyli oprócz Kijowa i być może Odessy, chyba w najpopularniejszych miejscach. Fajnie by było jeszcze na Krym pojechać, bo trochę rzeczy do zobaczenia zostało 🙂 A pogoda fakt cieplutko i przyjemnie. Byliśmy we wrześniu, ale podobno w lipcu i sierpniu nie da się tam wytrzymać – tak grzeje słońce.A w miesiącach zimowych? Takiej zimy jak w Polsce chyba nie ma, na pewno jest znacznie chłodniej i w Górach Krymskich na 100% leży śnieg. Nie wiem jakie tam mieli w skalnych miastach pomysły na ogrzewanie? Najpewniej rozpalali w środku ogniska, używali futer – jakoś musieli sobie radzić, skoro tyle wieków miasta funkcjonowały 🙂
pozdrawiam!
Polecam http://www.stepmap.com/ też sie nadaje i mozna zaznaczac cale trasy, miejsca itp.
Dzięki Piotrze. Po obejrzeniu tutoriala zapowiada się ciekawie. Muszę przysiąść i potrenować.