Wrobels

Impreza w Strokestown

Wierzycie w elfy, wróżki, krasnoludki i skrzaty? W czarodziejskie krainy, ukryte ścieżki i niewidoczne, małe domki? Dorośli pewnie tego typu historią nie dają wiary, ale dzieci? Tutaj sprawa nie jest już taka jednoznaczna. Nasze pacholęta widzą inaczej, myślą inaczej i po prostu zupełnie inaczej odbierają świat. I to jest piękne! Równie ciekawa i interesująca była nasza wędrówka po zaczarowanym lesie. Posłuchajcie…

W tajemniczym lesie…

Klimat jaki udało nam się napotkać, został bardzo dobrze zaaranżowany. Dano nam szansę na wyobrażenie sobie świata skrzatów, krasnoludków i innych podobnych istot. Przenieśliśmy się do tego świata i staliśmy się jego częścią. Wędrowaliśmy wśród różnych leśnych roślin, obok mchów, w półmroku, rozglądaliśmy się i szukaliśmy pomysłowo ukrytych domków oraz drzew, w których ów domki stworzono i pochowano.

Pomiędzy nami przechadzały się kolorowe wróżki, przemykały czarodziejki i skrywały się elfy.. Pod stopami miejscami grząsko i mokro, czarna jak węgiel ziemia poddała się tej wilgotnej atmosferze. Światło słoneczne z rzadka przedostawało się przez tę gęstwinę liści wiszącą nad nami i zewsząd nas otaczającą.

kolora

Nie byliśmy tam sami, mroczny las nie tylko przed nami odsłaniał swoje tajemnicze oblicze. Odkrył je także przed innymi małymi wróżkami i piratami, których zjechała się w tym dniu całkiem pokaźna gromada… Było ich na prawdę mnóstwo, miejscami całe chmary kroczących i tuptających stópek, zerkających wraz z rodzicami na ręcznie zrobione mapki i szukających różnych, poukrywanych rzeczy. Dzieci z reguły zaangażowane i zainteresowane, choć niektóre wydawały się być zdziwione i z lekkim strachem obserwowały drzewa, patrzyły na postacie i kurczowo trzymały się swoich rodziców.

Dzień Magii ze Strokestown Wood był w sumie ostatnim ciepłym, ba! Biorąc irlandzkie standardy, upalnym wręcz dniem. Co prawda słońce w lesie zbytnio nas nie pomuskało, bo ciemno, bo chłodno i wilgotno ale za chwil kilka mieliśmy z tym słoneczkiem jeszcze się przywitać.

Cofnijmy się jednak parę godzin do tyłu. Jak to się stało, że akurat w tym dniu znaleźliśmy się w Strokestown, w miasteczku z jedną, z najszerszych ulic w Irlandii? Patrząc od strony logistycznej nie było z tym najmniejszych problemów, dojazd jest bardzo korzystny, z Longford to zaledwie 20 kilometrów. Zerkając pod kątem walorów, że tak powiem, turystycznych, to Strokestown również może kusić i przyciągać (świetny park, duży dom rodziny Mahon oraz Narodowe Muzeum Głodu). Po trzecie wreszcie, trafiła się okazja aby pomóc; była to pomoc w bardzo szczytnej sprawie a dotyczyła chorych na raka dzieci…

Imprezę – IzzyB’s Away With The Fairies Fun Day – na terenie Strokestown Park House & Famine Museum zorganizowała Rodzina i Przyjaciele małej Isobel Cullinan, u której zdiagnozowano raka nerki oraz Childhood Cancer Foundation. Rozmaite imprezy charytatywne pozwalają zbierać fundusze na różne projekty Fundacji. Nie mogliśmy tego ominąć…

W pięknych ogrodach…

Po około godzinnej wizycie w ciemności wyszliśmy do światła. Całość, to jakby były, dwie imprezy w jednej, dwie atrakcje, jedna obok drugiej, które łączył ze sobą zaledwie 2 minutowy spacer. Pierwszy strzał, którym zostaliśmy potraktowani to harmider, ocean rozmów i krzyków, ściana hałasu i cała masa kręcących się wokół ludzi. Epicentrum i serce tej zabawy zorganizowano w pięknych, zadbanych ogrodach. Było mnóstwo przeróżnej maści atrakcji, porozstawianych namiotów, stoisk, krzeseł, stolików. Miało miejsce malowanie paznokci, ozdabianie dłoni czy upiększanie twarzy. Można było znaleźć babeczki z kolorową posypką, z czekoladą, ze wszystkim słodkim o czym dzieci mogą sobie tylko zamarzyć. Tu można za pozować do zdjęcia, tam posłuchać gawęd i barwnych bajek a wszystko opatulone skoczną i żwawą muzyką.

strokestown

Idziemy dalej, na krótki spacer, w ogrody. Jest trochę ciszej i spokojniej. Ogród nie jest przesadnie duży ale ma swoje kryjówki i zakamarki. W gęstym żywopłocie wgłębienie, we wgłębieniu ławeczka. Pusta, ale kto wie, ktoś na niej pewnie za moment przysiądzie. Pszczoły zajęte swoją pracą, skaczą z kwiatka na kwiatek, po parę sekund na każdym i już nektar w wystarczającej liczbie zebrany. Kwiatki kolorowe, kwiatki typowe z kamiennego ogrodu rosnące wzdłuż muru, samotnie bądź stadnie – w sumie nieważne jak – niezmiennie cieszą oczy.

Dochodzimy do kolejnej atrakcji. Wydaje się, że jest najważniejsza dla naszych małych wróżek i piratów, że wszystkich innych rozrywek mogłoby nie być, ale ta konkretna być musi. Tutaj jest największy ścisk, tutaj jest najwięcej zachwytów, to tutaj jest najlepsza zabawa. Dzieciaki skaczą, wspinają się i zjeżdżają – dmuchane zamki bardzo dobrze spełniają swoją rolę. One zawsze działają, nieważne gdzie się pojawią i jaka danego dnia jest pogoda, dzieci bawią się przednio, na nic nie narzekając.

Parędziesiąt kroków dalej mamy kolejną część kamiennego ogrodu. W dalszym ciągu jest stosunkowo spokojnie (pomijając moment z pompowanymi zamkami), choć z drugiej strony obserwujemy główną bazę, zatopioną w hałasie i radosnych okrzykach. Wszystko lekko przytłumione, lecz spokojnie w objęciach wzroku.

Przystajemy, przykucamy, siadamy i spacerujemy. Jesteśmy w zupełnie innej scenerii niż miało to miejsce 7 lat temu. Wówczas ogród nie rozbudził się jeszcze do końca z zimowego snu. Nie było za bardzo kwiatów, nie było przesadnie ciepło i byliśmy praktycznie tylko my – jakże inaczej, przyrównując to do tej wycieczki. Niemniej Wehikuł Czasu został ponownie wprawiony w ruch. Znów znaleźliśmy się w miejscu, w którym kiedyś już byliśmy. W sumie aż dziw, że musiało minąć tyle lat, aby tam ponownie pojechać. Wówczas pisałem: ,,niewykluczone, że jeszcze się tam kiedyś zjawimy…” – udało się, aczkolwiek mnóstwo wody w Shannon od tego 2009 roku musiało upłynąć… Teraz piszę, że znowu tam pojedziemy. Kiedy? Nie wiem ale myślę, że uda się już w tym roku, być może wiosną.

Ogród w pełni rozkwitnięty, wiadomo, mocno przyjemna sprawa ale ten klimatyczny lasek to rzecz równie interesująca. Tak więc mamy 2 (a nawet 3, bo Dom z Muzeum) atrakcyjne rzeczy na terenie posiadłości Strokestown, które mają prawo przyciągnąć podróżników i zwiedzających. I nie musi być wcale imprezy, aby się tam dobrze czuć. W moim odczuciu nawet lepiej, gdy tych ludzi nie ma zbyt wielu. Można się skupić, można lepiej odczuwać, kontemplować i pobyć w ciszy. Ja takie właśnie formy wypoczynku kupuję, takie mi najbardziej odpowiadają.

Spędziliśmy w Strokestown naprawdę miło czas. Po około 3 godzinach postanowiliśmy wracać do domu. Niebawem wszystko miało się już kończyć a po drugie (w tym miejscu pojawia się samolubne, samcze, no dobra po części PATRIOTYCZNE 😉 myślenie), lada chwila i w tv startował mecz Polski z Irlandią Północną na Euro 2016. Nie mieliśmy wyjścia, trzeba było się zwijać.

O autorze Pokaż wszystkie posty Autor Strony

Cwirek

KomentarzyNapisz Komentarz

  • Ćwirku, jesteś! C Z E K A Ł A M!

    Niech w tym nowym roku wena Cię nie opuszcza, bo jestem pewna, że masz/będziesz miał jeszcze sporo ciekawych wycieczek do opisania.

    A Strokestown… Impreza zdecydowanie nie dla mnie, a muzeum głodu też średnio mnie przyciąga. Od jakiegoś czasu gustuję głównie w cudach matki natury, dlatego jak tylko mogę, jadę gdzieś daleko od cywilizacji. Najczęściej do Connemary.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *