Kołyma – przeklęta Wyspa, ruska Golgota, białe krematorium, arktyczne piekło, biegun okrucieństwa, czy też, machina do przemysłowego mielenia mięsa i kruszenia kości… Wiele jest określeń na tę ogromną, niedostępną i położoną daleko w głąb Rosji krainę. Większość tych strasznych przymiotników zawdzięczamy okrutnej historii, ale nawet bez niej, trudno o pozytywne określenia. Ogólnie mówiąc jest ciężko i to praktycznie na każdych płaszczyznach. Niemniej jednak ludzie tu żyją, z własnego lub nie wyboru, ale żyją. Muszą sobie jakoś radzić, muszą się dostosować do niełatwych warunków i trwać, domykać każdy kolejny dzień.
Z Kołyma i daleką Syberią miałem możliwość już się kiedyś spotkać. Działo się to przy okazji połykania kolejnych książek, konkretnie trzech: ,,Długi Marsz”, ,,Opowiadania Kołymskie” oraz ,,Pojedynek z Syberią”. Szczególnie druga z tej krótkiej listy wryła się w umysł i bardzo dobrze pozwoliła poznać łagrowe życie. Do tego tria doszła ostatnio książka numer cztery.
,,Dzienniki Kołymskie” pióra Jacka Hugo-Badera to seria opowieści z drogi. Dziennikarz-Podróżnik pokonuje Trakt Kołymski, na którym napotyka ludzi i stara się poznać ich, nierzadko osobiste, historie. Dowiadujemy się jakie życie prowadzą mieszkańcy Kołymy, gdzie pracują bądź pracowali, jak spędzają wolny czas, w jaki sposób wiążą koniec z końcem. Mnóstwo w tych zwierzeniach jest odnoszeń do historii, do ciężkich czasów stalinowskich i do tragicznej, łagrowej codzienności. Podobno połowa dzisiejszych mieszkańców Kołymy to potomkowie byłych więźniów łagrów. Dlaczego tak jest? Z prostej przyczyny. Ci, którym udało się przeżyć, w większości mieli zakaz opuszczania Kołymy, nie mogli ,,popłynąć” na kontynent, w związku z tym osiedlali się na miejscu. Opowiadają o tym napotkani ludzie ale mnóstwo od siebie wplątuje w tekst również sam autor. Wychodzi z tego po części trochę książka historyczna, mamy historię poprzeplataną z teraźniejszością, jedna uzupełnia się z drugą, jedna od drugiej jest zależna. Oczywiście całość opiera się na bazie reportażu, którego w dalszym ciągu jest tutaj najwięcej.
Przygoda rozpoczyna się w Magadanie a kończy w Jakucku. 2025 kilometrów Trasy, na której leżą Debin, Jagodne, Susuman, Ust-Nera i Chandyga. Wyrastają wzwyż Góry Czerskiego i Góry Wierchojańskie, do pokonania ogromne rzeki Ałdan i Lena. 2025 kilometrów cmentarza, na którym pochowana została niezliczona liczba ofiar. Więźniowie budowali tę jedyną drogę na Kołymie własnoręcznie kilofami i łopatami a w momencie gdy umierali, zostali grzebani na miejscu, wzdłuż drogi, na całej jej długości.
Co kilka stron leje się strumieniami alkohol, głównie rosyjska, nie rzadko kiepskiej jakości, wódka. Wydaje się, że obok hokeja jest to główny sport narodowy Rosjan. Piją wszyscy na potęgę i pije także autor. Co najciekawsze nie za swoje, bo zawsze znajdzie się jakaś dobra dusza, która ów alkohol zasponsoruje. A, bo gość, a bo przyjechał z bardzo daleka, a bo znajdzie się jakaś dobra okazja (głównie za spotkanie). Nie wylewają za kołnierz, to pewne. Pan Jacek stwierdza, że ,,wtedy gada się najlepiej”. Jak wiadomo po alkoholu rozwiązują się języki, rozmawia się luźno i nawet najgłębsze tajemnicze potrafią wyjść z wnętrza człowieczej duszy. Gospodarz proponuje, stawia butelkę i jeśli chciałoby się poznać jego życiową tajemnicę, to jedyną skuteczną drogą jest podjęcie zaproszenia.
- Rzeczywistość infrastrukturalna Kołymy /fot. www.transsiberianhighway.wordpress.com
- Droga w kierunku Magadanu /fot. www.scigacz.pl
A dlaczego się pije? Z różnych powodów. Można by rzec, że to tradycja. Ale spokojnie to zjawisko możemy podpiąć pod klimat, pod biedę, ciężkie warunki życiowe i szaro-burą rzeczywistość. Tak bym to określił. Zresztą większość tej książki podana jest w takiej właśnie ciężkawej atmosferze. Zaczynając od Magadanu i jadąc kolejno przez wszystkie mniejsze lub większe, trochę zamieszkane bądź zupełnie puste, osiedla ludzkie – zewsząd bije jakby zimno, jakby ciemno i cały czas wydaje się, że jest pochmurnie. I nie chodzi tylko o warunki pogodowe ale o ogólny klimat Dzienników.
Nie jest to jednak w żadnym wypadku wartość negatywna. Wręcz przeciwnie, bo jeśli dodać do tego szorstki, ogorzały i uliczny styl pisania, to wychodzi nam rzecz jak najbardziej prawdziwa i oddająca napotkaną rzeczywistość taką, jaka na prawdę była. Jesienno-zimowa zawierucha na zewnątrz, twardym piórem potraktowane przygody z Trasy i esencja tego wszystkiego, czyli ludzie. A wśród nich cały wachlarz osobowości: Szamani, Oligarchowie, Błatniacy, Wojskowi, Milicjanci, Poszukiwacze Złota, Doktorzy, Profesorowie, Dziennikarze, Wynalazcy, Mechanicy, Restauratorzy, Dozorcy, Hotelarze, Zbieracze, Właściciel Wysypiska, Emeryci, Kierowcy… Szczególnie ci ostatni okazują się nad wyraz ważni w całej tej opowieści. To poprzez ich dobroć i pomoc udaje się sprawnie pokonywać Drogę. Autostopowicz na Kołymie zabierany jest zawsze – grzechem byłoby kogoś pozostawić na pastwę losu. Samotny podróżny stojący i czekający na jakąś okazję, nie zostanie pozostawiony samemu sobie. Podróżny na dalekiej Północy to nieomal rzecz święta, ktoś kim należy bezzwłocznie się zająć i zaopiekować.
- W Łagrze /fot. www.polityka.pl
- Świadków łagrowej rzeczywistości nie ma już zbyt wielu /fot. www.polityka.pl
Dobrze czytało się ,,Dzienniki Kołymskie”. Lubię takie cierpkie opowieści. Niby połączone, scalone od początku do końca, niby są te dwa punkty A i Z ale jednak panuje w nich poplątanie, takie bezładne porozrzucanie. Teraźniejszość przenika się z przeszłością, często cofamy się w łagrowy, brutalny świat. Można uszczknąć nieco historii a jednocześnie dowiedzieć się jak ludzie radzą sobie dzisiaj. Taka właśnie jest ta książka. Kołyma kolejny raz mnie w pewien sposób porwała. Kołyma, która z natury wydaje się być szalenie nieprzyjazna potrafi do siebie przyciągnąć. Jeśli ktoś będzie miał okazję przeczytać ,,Dzienniki Kołymskie”, to nie powinien się zastanawiać. Polecam, warto. 😉