Wrobels

Nowy Świat – wędrówka do znanego kurortu

Kraina winem i szampanem płynąca? To brzmi kusząco… Przepiękne krajobrazy, poszarpane urwiska stromo wpadające do morza – a woda w nim błękitno-turkusowa, przejrzysta niczym powietrze, wokoło strzelające w niebo góry – cisza, spokój, odprężenie. Idealne miejsce na wypoczynek, prawda? Dążyliśmy do tego i staraliśmy się tak układać trasę ażeby właśnie w Nowym Świecie był jej kres. Chcieliśmy się koniecznie znaleźć  w tym fantastycznym miejscu, które przez wielu uważane jest za perłę całego Krymu. Ostatnie dwa dni okazały się wspaniałą puentą naszej całej wyprawy – Nowy Svet nas zachwycił, ujawnił swoją gościnność, cieszył oko olśniewającym pejzażem i na koniec pożegnał pysznym, półtoralitrowym winem.

Sudak zostaje za nami

Sudak zostaje za nami

Zanim znaleźliśmy się w Nowym Świecie musieliśmy pokonać – jak się okazało ostatni tak długi podczas tej podróży – odcinek, który łączył Novy Svet z Sudakiem. Należy dodać, że droga, którą maszerowaliśmy usytuowana jest niezwykle urokliwie. 8 kilometrów zakrętów, wzniesień, zejść – szło się spokojnie, choć trzeba przyznać, że słoneczko tego dnia nas nie oszczędzało, jednakże nie marudziliśmy, mając na uwadze przednie widoczki i gdzieś tam w nieodległej przyszłości orzeźwiającą kąpiel w morzu. Nie omieszkaliśmy również kilka razy się zatrzymać na trasie, wszak grzechem by było, gdybyśmy dali uciec fragmentom jedynego w swoim rodzaju pejzażów i nie uwiecznilibyśmy ich na zdjęciach. Przechadzka trwała, jak już wcześniej  wspomniałem na zwykłej drodze (P35), w związku z tym co jakiś czas mijaliśmy się z autami osobowymi, marszrutkami czy też autobusami.

Wzdłuż południowego wybrzeża Krymu, od Sewastopola aż do Teodozji ciągnie się strefa roślinności śródziemnomorskiej. Pas dosyć wąski, z jednej strony ograniczany przez Góry Krymskie a z drugiej przez Morze Czarne. W związku z tym, że zimy bywają tutaj dość łagodne, pogoda w dużej mierze formowana jest przez morze, ściana gór nie przepuszcza północnego, zimnego powietrza, toteż można znaleźć tu sporo egzotycznych roślin (granat, oliwka, jaśmin, figa, niepokalanek, albicja czy opuncja). Tyle w teorii. Ja widziałem to w taki sposób:

Otaczający nas krajobraz

Otaczający nas krajobraz

Roślinność rosnąca wokół nas nie powalała bujnością i soczystością ale coś w sobie miała. Próbowała wydostać się z pomiędzy skał, piasków i spalonej ziemi, dominowały krzaki i niewielkie drzewka a trawa w większości odznaczała się płową barwą. Patrzyłem na tą całą otaczającą mnie florę i na usta cisnęło mi się jedno słowo: suchość. Tak mniej więcej można by to określić, wszędzie było, a przynajmniej wydawało się, że jest sucho. Zresztą cały Krym należało by podpiąć do tego właśnie terminu – praktycznie wszędzie (może oprócz lasów pomiędzy Eski-Kermen a Tarnavką) dokąd nas powiodły nogi, teren był wyschnięty. Być może takie odczucia potęgowało słońce i gorąc lejący się cały czas z nieba ale nie zmienia to faktu, że krymska przyroda, jeśli spojrzeć ogólnie na cały półwysep, jest uboga – nie jest gorsza, jest po prostu inna.

Droga w stronę Nowego Świata

Droga w stronę Nowego Świata

W zasadzie nie zauważyliśmy płaskiego terenu, jakiegoś skrawka poziomej ziemi, wszystko opierało się o wzniesienia, spadki różnego nachylenia, o skalne stromizny i poszarpane nadbrzeże. Gdzie nie zerknąć tam teren falował, a wraz z nim chwiała się ulica. W paru miejscach po naszej prawej stronie wypiętrzyły się pokaźne góry, w tym największa z nich Góra Sokół. W górnych partiach znajdowały się wyłącznie nagie skały, często pionowe i dla zwykłych śmiertelników raczej niedostępne. Czuliśmy obecność tych szczytów, ich ogrom oraz majestat…

Wypatrując metę...

Wypatrując metę…

Spoglądaliśmy na góry ale też zerkaliśmy w stronę morza, wyszukiwaliśmy miejsc, gdzie kąpali się ludzie. Z drogi, którą kroczyliśmy do lustra wody było kilkadziesiąt metrów ostrego zejścia. Nawet z takiej wysokości można było jednak dostrzec dno – woda połyskiwała w słońcu, fale praktycznie się nie ujawniały a miniaturowe postacie, gdzieś tam daleko w dole cieszyły się morzem. Marzyłem co raz bardziej aby się odświeżyć i zanurkować w tej krystalicznej czystości, w głowie kołatała mi się nawet myśl, żeby zejść na jedną z tych maleńkich, kamienistych plaż i chociaż na małą chwilkę wskoczyć do morza. Trzeba było to jednak odłożyć na potem. Najważniejsze aby dotrzeć do Nowego Świata, który w między czasie pojawił się na horyzoncie, tam coś spałaszować, bo żołądek coraz mocniej dopominał się o swoje a następnie znaleźć odpowiednie miejsce na założenie obozu.

Widok na Zieloną Zatokę

Widok na Zieloną Zatokę

Nowy Świat położony jest niezwykle malowniczo, wciśnięty w zatokę, trochę zalesiony i dookoła opatulony górami. Szczególnie charakterystycznym punktem krajobrazu była wyrastająca wielka skała, coś na kształt małego półwyspu skalnego, mini-góry, która sterczała dumnie po lewej stronie gdy się spojrzało w kierunku Nowego Świata. Nie wiedzieliśmy wtedy (a przynajmniej ja nie wiedziałem), że jest to chyba najbardziej uczęszczany fragment turystyczny w tym rejonie, którym i nam dane będzie się przejść. Doszliśmy do miasteczka parę minut po godzinie 12.

W Krainie Gigantów

W Krainie Gigantów

Nowy Świat jest tak położony, że główna ulica znajduje się jakby trochę wyżej od reszty miasta – są tam parkingi, jakieś domy, przystanek autobusowy i aby dostać się do plaży i morza, trzeba się troszeczkę obniżyć. Wzdłuż plaży (kamienistej) ciągnie się promenada, są bary, dyskoteki, restauracje i pijalnie wina. Pomiędzy ulicą Holitsyna (tej na górze) a plażą rozciąga się niewielki park z ławeczkami i wąskimi alejkami oraz miejski targ. Próbowaliśmy kupić bilety powrotne ale się nie udało – poinformowano nas, że spokojnie da się to zrobić przed odjazdem. W związku z tym powędrowaliśmy w stronę promenady, w celu zlokalizowania jakiegoś odpowiedniego miejsca, gdzie szło by zjeść coś na ciepło. Ostatni ciepły posiłek jedliśmy jeszcze w Koktebel (ja jakieś 24 godziny temu a Daniel dobre 2 dni) więc trzeba było odpowiednio się wzmocnić. Powiem szczerze, że doskwierał mi ogromny głód i tylko marzyłem aby posilić się czymś konkretniejszym. Wiadomo jak człowiek głodny to zły (i marudny). 😉

Tego typu potrawką delektowaliśmy się w Nowym Świecie / fot. russianbbq.blogspot.com

Tego typu potrawką delektowaliśmy się w Nowym Świecie / fot. russianbbq.blogspot.com

Trafiliśmy pod skrzydła prawdziwej jadłodajni. 🙂 Mnóstwo stolików, olbrzymia przestrzeń, całość pod dachem ale wokół nie było okien. Aby zamówić posiłek podchodziło się z tacką do kolejnych punktów przy ladzie i prosiło panie o nałożenie jedzonka – na koniec trzeba było uiścić rachuneczek. Nie orientowaliśmy się co ile może kosztować, więc w razie czego pierwszy poszedł Daniel a ja zostałem przy plecakach. Gdy pojawił się przy plastikowym stoliku źrenice mi się powiększyły i usta skrzywiły w charakterystycznym kształcie literki U. 🙂 Przybyło danie wyborne, które w naszym dotychczasowym jadłospisie należałoby określić jako RARYTAS. Żywiliśmy się jak żywiliśmy, raczej skromnie, tak więc na widok płowu  rozpływaliśmy się w zachwytach. Pojawiło się coś wykwintnego, tak więc nasze finanse musiały to trochę odczuć. To znaczy na pewno by odczuły, gdybyśmy się zdecydowali na 2 dania – ale że to, które zamówił Daniel kosztowało 56HRY (co trochę nas zdziwiło i brutalnie obaliło wcześniejsze rozważania, że będzie tanio), także zostaliśmy tylko przy tym. W zamian pozwoliliśmy sobie na 2 piwa. 🙂 Podzieliliśmy się potrawką po połowie, delektując się tym fantastycznym smakiem mięsa, wypiliśmy równie cudowne, zimne piwka i ruszyliśmy dalej. Wracając do ceny, to rzecz jasna te 56HRY jest jak najbardziej do przyjęcia ale w tamtym momencie mieliśmy inny pomysł na finansowanie podróży i wydawanie jednorazowo ponad 100HRY trochę nas przestraszyło. Pomyśleliśmy, że można podejść gdzieś do sklepu i spożytkować to w inny sposób, biorąc jakiś prowiant ze sobą do namiotu.

Plaża w Nowym Świecie. W tle Góra Sokół / fot. JKEvgen

Plaża w Nowym Świecie. W tle Góra Sokół / fot. JKEvgen

O przechadzaniu się po nadmorskiej promenadzie Nowego Świata mieliśmy myśleć nazajutrz, teraz należało pomału organizować najodpowiedniejsze miejsce na namiot, tak aby gdzieś zakotwiczyć, a przynajmniej znaleźć się już we właściwej okolicy, w której zrobiłoby się rozeznanie terenu i po przyjściu zmroku wtopiło w krajobraz. Wiedzieliśmy, że w tym celu udamy się za miasto, w stronę słynnej Carskiej Plaży, na której swego czasu Daniel już przebywał. Zanim jednak ruszyliśmy dalej wpadliśmy na mały rekonesans po miejscowym targu.

Targowe wspaniałości

Targowe wspaniałości

Sprzedawano tam głównie owoce, warzywa, drożdżóweczki i ciasta domowej roboty. Były też jajka, coś na kształt czeburieków tyle że chyba na zimno i orzechy. Miejsce niezwykle kolorowe i spokojne –  ludzi zastaliśmy tam niewielu. Pomimo, że niedawno skończyliśmy konsumować nasze najważniejsze danie tej części wyprawy krymskiej, to i tak marzyliśmy o smakach tych pięknie wyglądających, soczystych owoców, które tak dumnie prezentowały się na targowych straganach… Najśmieszniejsze jest jednak to, że nic na tym targu nie kupiliśmy, dopiero parę metrów obok, w pobliskim sklepie zrobiliśmy zakupy na wieczór (woda, serki topione i 2 pomidory)… Po chwili znów byliśmy w wędrówce.

Wkroczyliśmy na jedną z północnych uliczek miasteczka, która miała tendencję do niewielkiego wznoszenia się, dookoła było mnóstwo domów, pojawił się pierwszy ostry zakręt, następnie po jakimś czasie kolejny i pomału oddalaliśmy się od Nowego Świata. Droga również dość szybko z asfaltowej zmieniła się w ziemną, w dodatku poczęstowała nas zatrważającą ilością nierówności, kamieni i dziur, z jednej jej strony ciągnęła się porośnięta niewysoką roślinnością górka a z drugiej cały czas widniały domostwa. Było stosunkowo wcześnie, mieliśmy przed sobą parę godzin słońca i jasności, więc nie odczuwaliśmy goniącej nas potrzeby ulokowania się gdzieś z namiotem, spokojnie chcieliśmy dojść w okolice Carskiej Plaży i dopiero tam lokalizować miejsce. Z czasem całkowicie wydostaliśmy się z objęć cywilizacji, wkraczając w między czasie na teren rezerwatu przyrodniczego, przez który ciągnęła się główna ścieżka mająca na swojej długości znaki informacyjne aby nie śmiecić, nie palić ognia i nie wychodzić poza jej granice. Na razie jeszcze nie wychodziliśmy… 🙂

O wiele łatwiej pewnie byłoby zatrzymać się w jakimś cztero lub pięcio gwiazdkowym hotelu, oferującym mnóstwo wygód i dającym poczucie bezpieczeństwa, ciepła, wygody… Można by tak uczynić, ale po pierwsze należałoby wrócić do Sudaka, a po drugie nie byliśmy typowymi turystami, my chcieliśmy przygody, my chcieliśmy namiastki dzikości.

Fragment Przylądka Kapchik

Fragment Przylądka Kapchik

Kilkaset metrów, może kilometr a na pewno co najmniej pół godzinki, zajęło nam dojście do celu. Daniel poznał miejsce, do którego dotarliśmy, mniej więcej w tych okolicach rozbił się wówczas namiotem, próbował nawet odnaleźć drzewo, z którym namiot sąsiadował ale drzewa już nie było. Podeszliśmy jeszcze trochę, pokonując kolejną garść zakrętów i przybyliśmy na taką jakby półkę skalną, kawałek płaskiego terenu, z którego rozciągał się obszerny widok na całą okolicę. Zrzuciliśmy wszystko na ziemię i postanowiliśmy przysiąść – odpoczywając, jedząc i po prostu wylegując się na słoneczku. Skrobnąłem wtedy na kolanie coś takiego:

,,Nie ma to jak leżeć sobie pod drzewkiem, gdy na niebie leniwie przemykają chmurki a słońce powoli chyli się ku zachodowi.Ostatnie promienie muskają morze w niewielkiej, aczkolwiek niezwykle uroczej zatoczce; sięgają suchych, gdzie nie gdzie porośniętych krzaczkami i małymi drzewami skał.Raz po raz podpływają motorówki i stateczki wycieczkowe. Ludzie z kamienistej plaży porozchodzili się już do domów. W okolicy ,,Carskiej Plaży” zostało nas już niewielu. Został między innymi strażnik, który pilnuje aby nikt na plażę nie wszedł. Została ona zamknięta bo osuwająca się ziemia i spadające z góry kamienie mogą stanowić zagrożenie dla turystów. My na nią się nie pchamy. Czekamy na większą szarówkę, co by można było wtopić się jakoś w teren i rozłożyć nasze namiotowe spanko…

Prawdę mówiąc nie wiemy czy rozkładać jakiekolwiek obozowiska tutaj można, wszak tabliczki porozrzucane po okolicy stanowczo zabraniają zboczyć z wytyczonego szlaku ale z drugiej strony kto zatrzyma niestrudzonych podróżników z dalekich krain? Na pewno nie żadne zakazy.”

Zanim jednak na poważnie zaczęliśmy rozglądać się za naszym nowym domem na te 2 dzionki, nie omieszkałem skorzystać z okazji i ruszyłem w stronę morza. My patrzyliśmy na wszystko z góry – półeczka skalna wznosiła się parę metrów ponad linię morza – plaża tutaj, o ile można to nazwać plażą, naszpikowana była kamieniami, olbrzymimi głazami i aby wejść do wody należało się nieźle nagimnastykować. Pod nami, w co lepszym i wygodniejszym miejscu rozłożyli się ludzie. Na początku, kiedy przyszliśmy było ich dosyć sporo, z czasem się wykruszyli, czekając pewnie do ostatnich promieni słońca. Niektórzy tylko na ręcznikach ale zauważyliśmy też pełne rodziny z dziećmi, z całym piknikowym sprzętem, stolikami i krzesełkami. Do tychże  brył skalnych, bardziej na lewo przyłączona była słynna Carska Plaża – parę lat wcześniej otwarta dla wszystkich, (stamtąd do wody wchodziło się bezproblemowo) ale z przyczyn niezależnych, już od jakiegoś czasu  zamknięta. Nad nią wznosiła się stroma góra, mająca niestety tendencje do osuwania się ziemi i do spadania z jej zbocza kamieni, a to byłoby niebezpieczne.

Cape Kapchik

Cape Kapchik

Sięgnąwszy po maskę do nurkowania, rurkę do oddychania i ręcznik, włożyłem sandały na nogi i poszedłem w stronę wody, schodząc po skałach i szukając najlepszego miejsca na zanurzenie się. Nie było to wbrew pozorom łatwe, gdyż pod wodą widniało mnóstwo mniejszych lub większych skał – trzeba było się z nimi uporać, jakoś je ominąć i dopiero po kilku metrach można się było cieszyć głębszą wodą. Tylko pech chciał, że na tej głębinie nie było zbytnio szans aby sobie w razie zmęczenia przystanąć. Osobiście mam z tym problem, a mianowicie nie wytrzymuję zbyt długo na głębokiej wodzie. To znaczy tonąć nie tonę, w żadnym wypadku – utrzymuję się na wodzie i pływać potrafię – gorzej niestety z wytrzymałością. Dlatego też gdy wypływałem trochę głębiej i dajmy na to nurkowałem to niestety musiałem po jakimś czasie wrócić na stabilniejszy grunt aby nabrać nowych sił. Pomimo tej małej niedogodności bawiłem się świetnie, maska jak zwykle sprawdzała się wyśmienicie, oddychanie pod wodą również działało jak trzeba i moje eskapady w stronę dna okazały się fajną przygodą. Pomiędzy głazami, glonami i innymi roślinkami morskimi nurkowało się przednio – woda czasem przedostawała się do ust, a wiadomo jaka jest morska woda ale w końcowym rozrachunku kąpiel spełniła swoje zadanie. Jedyną rysą na całości można uznać niełatwe wejście do wody, w porównaniu z piaszczystą plażą w Koktebel tutaj trzeba się było troszeczkę nagimnastykować.

Miesiączek

Miesiączek

Przy odrobinie szczęścia mogliśmy już zostać tuż nieopodal Carskiej Plaży. Problem jednak polegał na tym, że świetnie zakamuflowana miejscówka była już zajęta przez co najmniej 2 namioty. Trzeba było kombinować dalej. Aby nie włóczyć się razem z plecakami wpadliśmy na pomysł aby tylko jedna osoba poszła na rekonesans a druga w tym czasie czekała przy dobytku – wydawało się to rozsądne, bo zawsze łatwiej i sprawniej manewruje się wśród krzaków i górek komuś kto nie ma żadnego balastu na grzbiecie. Poszedł Daniel a ja zostałem. Z okolicznych skał i głazów praktycznie wszyscy się zawinęli (sądzę, że do Nowego Świata), został tylko strażnik w oddali i ostatni turyści wracający z rezerwatu. Po chwili czekania przyszedł Daniel z nowiną na ustach: ,,Jest satysfakcjonujące miejsce, w sam raz na namiot!”. Ciekawy gdzie tym razem będziemy biwakować wsadziłem plecak na siebie i podążyłem za Danielem. Trzeba było zejść z głównej ścieżki, następnie wśród krzaczorów, w górę, w dół, znów w górę, zboczem i obok skał – w kilka minut i byliśmy na miejscu. Słońce powoli osuwało się w dół, pojawił się też księżyc. Pomalutku nastawały oczekiwane przez nas szarości…

 

   

O autorze Pokaż wszystkie posty Autor Strony

Cwirek

KomentarzyNapisz Komentarz

  • Te arbuzy to już szaleństwo. Miejsce na prawdę super. Niewiarygodne ze byliście tam raptem kilka dni, tyle się tych historii nazbierało.
    Dziś oglądnąłem Pol godzinny filmik gdzie Tracy opowiada o swojej podroży przez Saharę, niesamowita sprawa. Tracy, doradca w kwestiach sprzedaży, mistrz od rozwoju osobistego, pędzący przez pustynie w latach 60-tych.
    Warto zobaczyć
    http://www.youtube.com/watch?v=p2xSG8ZVx10

  • To prawda, przez zaledwie kilka dni udało nam się zobaczyć sporą część Krymu. Niemniej jednak aby zwiedzić na prawdę dobrze i większość ciekawego, to trzeba by poświęcić pewnie z miesiąc. Oczywiście jeśli idzie o taką formę podróżowania jaką my uprawialiśmy. Samochodem przypuszczam byłoby łatwiej. A arbuziki były na każdym kroku, świetny owoc, cudownie orzeźwia 🙂 Co do filmiku z YT to zdarzają się pasjonaci, których by się nie podejrzewało o oddanie całego siebie jakiejś konkretnej rzeczy (wspomniana historia Tracyego)
    pozdrawiam!

  • Góry i morze – dwa miejsca, które są bliskie mojemu sercu. W górach poznałem swoją miłość, nad morzem dowiedziałem się, że moja partnerska jest w ciąży. Chciałbym być w tamtym miejscu.

  • Chciałbyś się wrócić do wspomnianych pięknych chwil, czy chciałbyś znaleźć się w Nowym Świecie? 🙂 Osobiście również lubię połączenie Góry-Morze. Niesamowicie wyglądałoby gdyby któryś z ośmiotysięczników wpadał prosto do morza 😀
    Pozdrawiam!

  • To teraz niestety Twoje marzenia trzeba będzie chyba odłożyć w czasie. Ja miałem to szczęście załapać się jeszcze w spokojniejszych realiach. Choć oczywiście w przyszłości pewnie turystyka stanie na nogi. Generalnie Krym jest wart odwiedzenia. 🙂

    pozdrawiam!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *