To co wydarzyło się w świątyni Czerwonych Diabłów w niedzielne popołudnie przejdzie do historii i będzie długo pamiętane. Jestem pewien, że zarówno fani Manchesteru United jak i Manchesteru City nie przewidzieli takiego scenariusza. Dla tych pierwszych okazał się koszmarem z piekła rodem, ci drudzy po końcowym gwizdku sędziego znaleźli się w niebie. Wiadomo, w derbach potoczyć może się różnie, wszystkie rozwiązania są możliwe ale żeby 1:6? Nie, to się w głowie nie mieści…
Coś podobnego wydarzyło się już 12 lutego 1955 roku, kiedy to The Citizens upokorzyło odwiecznego rywala aż 5:0, powtórka z niedzieli miała miejsce również 23 stycznia 1926, gdy padł wynik 6:1 dla gości. Generalnie Manchester City z Old Trafford przyjeżdżał z reguły na tarczy, wygrywając tam niezwykle rzadko, choć miały miejsce serie zwycięstw : w latach 20 były 4, a na przełomie lat 60 i 70, City wygrało 5 meczów z rzędu. Najdłuższa seria bez zdobycia 3 oczek miała miejsce pomiędzy rokiem 1974 a 2008, w między czasie United triumfowali 12 razy a 11 potyczek kończyło się remisami. Do roku 2008 Manchester City było bardzo ubogim krewnym wielkiego Manchesteru United, nie mogli się równać zarówno na niwie finansowo-organizacyjnej jak i przede wszystkim w sferze sportowej. Bo jak tu zestawić 2 Mistrzostwa Anglii, 5 Pucharów kraju, 2 Puchary Ligi i 1 triumf w Pucharze Zdobywców Pucharów z 19 tytułami kraju, 11 wygranymi w FA Cup, 4 Pucharami Ligi, 3 Pucharami Mistrzów, 1 Pucharem UEFA, 1 Superpucharem kontynentu, 1 Pucharem Interkontynentalnym i 1 Klubowym Mistrzostwem Świata? Nie ma żadnego porównania i najprawdopodobniej przez długie lata jeszcze nie będzie. Jedyne co teraz City może zrobić to gonić utytułowanego sąsiada, zdobywać kolejne puchary i kolekcjonować mistrzostwa. W tym sezonie podopieczni Manciniego mają wielką szansę na 3 ligowy triumf. Niedzielne zdemolowanie odwiecznego wroga tylko mnie w takim twierdzeniu utrzymuje. 5 punktów przewagi można bez problemu stracić ale patrząc na siłę The Citizens, na determinację i możliwości to jakiekolwiek straty i trwonienie przewag raczej nie wchodzą w grę. Czy w związku z tym już teraz należy obwoływać nowego Mistrza Anglii? Teoretycznie może zdarzyć się jeszcze wszystko ale praktyka pokazuje, że mistrz może być chyba już tylko jeden. Zbyt odważna ocena? Być może, niemniej jednak dotychczasowe 9 kolejek pokazują, że można wysnuwać takie osądy.
Mówi się, że tytułów i zwycięstw nie można kupić. Za sprawą Manchesteru City takie twierdzenia odchodzą do lamusa. Oczywiście szejkowie musieli trochę poczekać, nie od razu sukces się pojawił (w dalszym ciągu oczekiwanego jeszcze nie ma) ale od tego sezonu puchary przyjdą. Nie ma możliwości aby było inaczej, Liga Mistrzów została uratowana podczas ostatniej potyczki z Villarrealem, w Premiership niedzielny pogrom także trochę ustawił rywalizację, wszystkie puchary krajowe cały czas są w zasięgu, tak więc z 4 możliwości coś do gabloty klubowej wpaść musi. Nawet gdyby podczas styczniowego okienka transferowego nikt nowy na Etihad Stadium nie zawitał (choć to jest raczej mało prawdopodobne), to potencjał obecnej kadry jest na tyle mocny, że bez problemu MC może rywalizować na wszystkich frontach, będąc wszędzie jednym z faworytów. Wydaje się, że właśnie nadszedł moment, w którym MC wszedł na najważniejsze europejskie salony. Od teraz jest już to ta sama półka na której są Real, Barcelona, Chelsea, Manchester Utd, Inter, Bayern czy Milan. W tym momencie wielcy europejskiego futbolu muszą na poważnie liczyć się z nowobogackim przybyszem z Eastlands. Stworzony przez pieniądze szejka Mansoura bin Zayeda mocarz dał jasny sygnał, że to właśnie on jest gotów rozdawać karty i ma chrapkę na wszelkiego rodzaju triumfy.
Wracając do 161 derbów Manchesteru należy się zastanowić jak to się stało, że padł tak niecodzienny rezultat? Czy Sir Alex Ferguson popełnił gdzieś błąd? Czy Roberto Mancini tak natchnął swoich zawodników, że ci skazani byli na zwycięstwo? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Nie wiem czy dobrym posunięciem było posadzenie na ławce pewnego do tej pory Phila Jonesa i zestawienie eksperymentalnej defensywy z Chrisem Smallingiem na prawej obronie oraz Johny Evansem na środku? Czy nie lepiej byłoby zacząć zawody z Antonio Valencią zamiast Naniego, który w ogóle nie mógł wejść w mecz? Czy może Javier Hernandez poradziłby sobie lepiej od Dannyego Wellbecka? Najważniejszym przełomem była czerwona kartka dla Evansa i to nie ulega żadnym wątpliwością. W 10 United nie było wstanie zrobić nic, jedyna mądra rzecz, której gospodarze nie zastosowali (choć to i tak nie dałoby im pewnie żadnych punktów) – a powinni – to cofnięcie się na własną połowę i wyczekiwanie na kontry. Postawili na ofensywę i to skończyło się dla nich tragicznie. Honor przy rezultacie 1:3 zostałby mniej nadszarpnięty i dzisiaj nie byłoby wielkich dziwów i pytań – dlaczego?
Z drugiej strony nie wolno umniejszać sukcesu MC bo tak na prawdę nawet grając w równych składach to goście byli lepsi i najpewniej i tak zgarnęliby komplet punktów. Mechanizm pod nazwą Manchester City działał jak najlepiej naoliwiona i sprawna maszyna, wszystkie w niej trybiki chodziły jak w szwajcarskim zegarku i słabiej dysponowane Diabły nie były w stanie się przeciwstawić. Yaya Toure i Gareth Bary opanowali środek pola, Micah Richards szalał na skrzydle i walczył jak tur w defensywie. James Milner świetnie radził sobie na prawej flance notując 2 asysty, Mario Balotelli w 5 kolejnym spotkaniu wpisał się na listę strzelców, David Silva niczym kreatywny mózg rozdzielał piłki, dodając do gry MC trochę wirtuozerii, Edin Dzeko z instynktem zabójcy dorzucił 2 bramki a Aguero dogonił Rooneya w klasyfikacji strzelców. Wymieniać i komplementować można by wszystkich graczy City uczestniczących w niedzielnych derby, nikt praktycznie nie zawiódł, zresztą trudno się po takim meczu do kogokolwiek przyczepić. Ażeby uzmysłowić sobie siłę MC należy popatrzeć na listę nazwisk, które w tym meczu nie wystąpiły: Adam Johnson, Wayne Bridge, Pablo Zabaleta, Kolo Toure, Nigel de Jong czy banita Carlos Tevez byliby wiodącymi postaciami w każdej ekipie z Premiership. W drużynie Manciniego są tylko na ławce rezerwowych choć oczywiście wielu z nich często rozpoczyna mecze w pierwszej jedenastce. Drużyna zaczęła się cementować, już chyba powstał jej trzon a przynajmniej w większości się wytworzył. Teraz czas jest sprzymierzeńcem i pomaga w budowaniu własnego, niepowtarzalnego stylu, który w przyszłości ma dać sukces. Widać gołym okiem, że nie jest to typowa dla angielskiej piłki młócka i nawalanka a przecież przed erą szejków tak mniej więcej wyglądała gra MC. Teraz można zauważyć dużo techniki, mnóstwo podań, niekonwencjonalnych zagrań i ofensywnego usposobienia. Zresztą nie tylko City tak gra, najlepsze ekipy Premiership, czyli MU, Arsenal, Chelsea, Tottenham bądź Liverpool również stawiają na ofensywny futbol. W dwóch meczach tego sezonu takie granie wprawiło w osłupienie wszystkich, w dwóch spotkaniach w głównych rolach wystąpiły Manchesterskie Diabły. Raz wznieśli się na wyżyny sprowadzając Arsenal do parteru w stosunku 8:2, innym razem sami zostali rozniesieni w pył, przegrywając z City.

Tablica świetlna na Old Trafford jeszcze nigdy w swojej historii nie wyświetlała takiego wyniku / fot. interia.pl
Przez następne pół roku w Manchesterze rządzi City. Czy nastąpiła właśnie zmiana warty? Czy jesteśmy świadkami narodzenia się nowej siły, która zdetronizowała króla? Jedno jest pewne, na chwilę obecną piłkarską stolicą Anglii jest miasto Manchester. Z kolei w samym mieście króluje kolor niebieski.