Wrobels

Nad Sanem

Jadę. Zabieram torbę z aparatem i jadę. Rowerem dojeżdżam do głównej drogi miasteczka, następnie skręcam w boczną, tuż obok niewielkiej acz chyba najbardziej popularnej miejscówki kulinarno-towarzyskiej i dalej kolejną ulicą pędzę z górki. Przecinam szosę krajową i wjeżdżam na tereny roślin i zwierząt, do królestwa pól, natury i tysięcy robaków.

Bywałem w tych miejscach już 16 lata temu. Jeździliśmy tam na rowerach, chodziliśmy na spacery. Poznawaliśmy sibie nawzajem, odkrywaliśmy nowe tajemnice, snuliśmy plany na przyszłość i było szalenie przyjemnie. Dziś rownież jest miło, jest inaczej; pola, łąki i piaszczyste drogi dostrzegam w troszeczkę inny sposób. Po pierwszę jadę sam, wówczas często byliśmy we dwoje. Wtedy mój obiekt westchnień i marzeń był jasno sprecyzowany, teraz gdy wszystko jest już ustabilizowane i unormowane, moja optyka tego miejsca troszeczkę się zmieniła. Aktualnie coraz większą rolę zaczynają grać wspomnienia. Przychodzą do głowy momenty z przed lat, niby te same miejsca, ten sam śpiew ptaków i szumiących delikatnie wiatrów ale jednak inaczej. Miłe wspomniania a jednocześnie swego rodzaju żal i tęsknota za starymi czasami.

Rudnik-nad-Sanem-8A

Po co tym razem jechałem? Parę lat temu zaczęła się moja fotograficzna przygoda. Zamierzałem wykorzystać moment popołudniowego, zachodzącego słońca i odnaleźć parę fajnych momentów.

Rudnik-nad-SanemA

Pierwszy pojawił się na starym, przekrzywionym i pruchniejącym moście. Dziś może już tam wjechać tylko rower, w dawniejszych czasach zapewne jeździły tamtędy samochody a być może również i traktory. Zaciekawiło mnie wysuszone drzewo, fragment rzeczki i zarośla.

Daleko nie zajechałem – chwila i znowu stoję, przyglądając się zbożu, falującej łące i makom. Przykucam, kręcę jednocześnie obiektywem i wyszukuję ostrość. Piaszczysto-ziemista, naturalna droga prowadzi prosto przed siebie. Po lewej stronie pola, po prawej stronie łąki, część mocno zarośnięta ale większość w przyzwoitym stanie.

Rudnik-nad-Sanem-2A

Gdzieś tam, paręnaście dobrych lat temu zgubiłem swój dowód osobisty. Zielona książeczka wydawać by się mogło, że nigdy nie zostanie odnaleziona w trawie, że spędzi w niej niewiadomo ile czasu a tu jednak cud. Po krótkich poszukiwaniach udało się ją znaleźć! Cenny dokument trafił spowrotem w moje ręce. Teraz nie mam przy sobie dokumentów oraz portfela, mam aparat, rower i telefon a także głowę pełną pomysłów i nadziei, że uda się je odpowiednio zrealizować i wdrożyć w życie. Te pojawiają się nad wyraz często. Najwłaściwszą opcją byłaby przechadzka piesza, miłym dodatkiem z pewnością obiektyw makro.

Przejeżdżam fragment, następnie staję i zniżam się do świata polnych roślin oraz brzęczących owadów. Są ich pewnie tysiące, choć widocznych zaledwie kilka sztuk. Reszta poukrywana, z królującym, niewidocznym acz bardzo głośnym, konikiem polnym.

Mały, drewniany domek, będący pewnie jakimś punktem obserwacyjnym leśników (myśliwych?), ustawiony tuż obok traktu kusił aby do niego wejść, aby zerknąć na okolicę z wysokości i być może dostrzeć coś, czego zobaczyć normalnie z dołu się nie da. Nie wdrapuję się jednak po cieńkich szczebelkach, odpuszczam, schodzę z roweru i z odległości kilkunastu metrów patrzę okiem obiektywu na znaleziony, niewielki drewniany obiekt.

Banda wróbli dziobie coś namiętnie na drodze. Kilkadziesiąt a kto wie, czy nie grubo ponad setka małych ptaków zajęta jest szukaniem jedzenia, robaczków, ziarenek i kto wie czego tam jeszcze innego. Ja już z aparatem w dłoni, pomału, ruchami rodem z Matrixa zbliżam się do rozćwierkanej gromadki z myślą o kolejnym interesującym zdjęciu aż tu nagle… Wystarczyło, że zauważył mnie jeden. Za nim poszedł następny i w parę sekund pomysł sfotografowania wróbelków legł w gruzach. Wszystkie zaszywają się w okolicznych krzakach a ja muszę obejść się smakiem. No nic, wsiadam na rower i jadę dalej.

Nie mija dużo czasu a ja już klęczę z głową kilka centymetrów od gruntu z obiektywem wcelowanym w piękne, czerwone dwa maki. Malutkie prostokąciki ostrości ustawione, na pierwszym planie krwiste kwiatki, tło lekko rozmyte – zdjęcia, które na prawdę mogą się podobać.

Po paru minutach staję przed wyborem. Docieram do skrzyżowania, tego samego, przy którym stałem w 2010 lub 2011 roku. Wówczas również zorganizowalem podobną, rowerowo-fotograficzną przejażdżkę. Z innym aparatem, na innym rowerze ale podobnymi drogami. Myślę, że to właśnie wtedy załapałem bakcyla, w tamtym momencie zaczął kiełkować pomysł aby bawić się w fotografię, ulepszać swój warsztat i inwestować stopniowo w sprzęt. Z czasem się to rzeczywiście rozwinęło i poszło zdecydowanie do przodu, choć oczywiście do doskonałości – wróć! Zagalopowałem się ewidentnie – do przyzwoitości/zadowalającego mnie poziomu jeszcze troszeczkę mi brakuje. No ale między innymi od tego są takie terenowe wyjazdy, co by ten fotograficzny warsztat szlifować.

A więc stoję przy wielkim drzewie i niby się zastanawiam ale już wiem, że skręcę w prawo i podążę prosto przed siebie. To tutaj robię jedne z ostatnich zdjęć, słońce szykuje się do spania, zerkam w pole zboża i naciskam spust migawki.

Po fragmencie jeszcze jedno skrzyżowanie dróg. Na jednym z drzew obrazek Matki Boskiej, wcześniej kilka podobnych widziałem, najpewniej musi to być trasa drogi krzyżowej, nie wiem czy często uczęszczanej, pewnie nie, bo jednak na mocnym uboczu, ale skoro obrazki są, to ludzie modlić się muszą. Ja się nie modle, rozglądam dookoła, robię finalne zdjęcia i w zapadającym powoli mroku, pedałując regularnie, wracam w stronę domu.

Przed dojazdem do głównej drogi (tej samej, którą wcześniej przecinałem kilka kilometrów dalej) zerkam w stronę stawu, gdzie tuż za jego drugim brzegiem wznosi się pałacyk. Dziś trochę podupadły lecz niegdyś, w momentach jego świetności było to miejsce bardzo popularne i pełne mnóstwa znamienitych postaci. W 2006 roku, w pewien wrześniowy dzień, biegali po jego obejściu chyba najszczęśliwsi ludzie w tamtym czasie. Zamienili się na któtką chwilę w modeli, wyrywając się z jednego z najważniejszych przyjęć w ich życiu i pozując w niezapomnianej sesji.

Rudnik-nad-Sanem-26A

Teraz stoję przytrzymując rower i patrzę na fragment prywatnej, niszczejącej i nasiąkniętej historią części miasta. Na budynek, który kiedyś emanował blichtrem i przepychem, i który dziś niestety pozostaje już tylko wspomnieniem. Moja fotograficzna przygoda się kończy. Nie robię już żadnych zdjęć, wszystkie możliwości wydają się być wyczerpane. Nie ma obiektów, nie ma światła, nie ma czasu. Wracam.

O autorze Pokaż wszystkie posty Autor Strony

Cwirek

KomentarzyNapisz Komentarz

  • Ćwirku, wracasz do nas? Czekamy! Jestem pewna, że masz mnóstwo ciekawych opowieści do przekazania, a także wiele interesujących zdjęć ilustrujących Twoje wyprawy 🙂

    PS. Czytasz czasami maile? 😉

    • Wracam, wracam! Powoli ale mam nadzieję, że się uda. Ciekawych opowieści jest tyle, że nie wiadomo od których zacząć! 😀 Najważniejsze aby była wena, systematyczność i chęci. Zresztą sama wiesz jak to z tym pisaniem bywa. 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *