Szybka, nieskomplikowana wycieczka, niezbyt daleko od domu? W dodatku w interesujące (w moim odczuciu interesujące – tu poprawka) miejsce? O tak! To lubię, tego typu wyjazdom kibicuję! Hrabstwo, w którym mieszkam niestety nie oferuje jakiś spektakularnych atrakcji turystycznych, więc należy brać i szanować to, co jest.Abbeylara to wioseczka najmniejsza z możliwych. Dwie ulice na krzyż, kilkanaście domów, parę sklepów, kościół. Kompletnie nic ciekawego. I gdyby nie pewne dwie, wysokie na kilkanaście metrów ruiny ścian oraz kilkadziesiąt grobów, nie warto byłoby się tam fatygować. Te ruiny to pozostałości po Opactwie Cystersów, które kilkaset lat do tyłu były zamieszkiwane przez cysterskich mnichów.
Historia Abbeylara Cistercian Abbey rozpoczęła się najprawdopodobniej w okolicach 1210 roku, gdy Risteard ‘Dubh’ de Tuite postanowił wznieść opactwo. Zostało one skolonizowane przez mnichów z St. Mary Abbey w Dublinie, ale już w 1315 roku Edward Bruce niemal doszczętnie je rujnuje. Z tamtego okresu dzisiaj mamy tylko fragmenty centralnej wieży, północne i południowe części murów kościoła oraz kręte schody. Przez cały 15 wiek klasztor był pod wpływem rodziny O’Farrell. Ostatnim opatem był Richard O’Farrell , który ostatecznie oddał całość Henrykowi VIII. Od 1540 roku Opactwo Abbeylara pozostaje niezamieszkane.
Ballinalee, Granard, kilkadziesiąt spokojnych minut jazdy samochodem i jestem praktycznie na miejscu. Parę kilometrów za Granard i mamy Abbeylarę. Jedynym minusem tej ekspedycji była, a jakże, pogoda. Pal licho zachmurzone niebo, pal licho wiatr, ale ten deszcz, który praktycznie nie przestawał padać, mógł skutecznie zniechęcić. Wszystko, cała ta aura wzięta do kupy, nie dawała komfortu. No ale jak już się tam znalazłem, trzeba było się z auta wygramolić i zobaczyć na własne oczy co te kilkaset lat temu z ziemi wyrosło.
Ruiny opactwa praktycznie same mnie odnalazły, widać je od razu bardzo dobrze, wystarczy znaleźć się na rogatkach wioski. Jestem przekonany, że nie ma tam wyższej budowli i najpewniej w całej historii Abbeylary nie było.
Samochód zostawiłem tuż obok, przeszedłem ulicę, cały czas zerkając w stronę ruin. Zastanawiałem się przez moment jak tam wejść, co w końcu okazało się banalnie proste. Otworzyłem żelazną bramę i po paru krokach stałem na starym cmentarzu. Cmentarz ów nie był nowoczesny, no ale trudno spodziewać się nowoczesnych nagrobków, skoro zdecydowana większość ludzi chowana tu była jeszcze w 19 wieku. Groby zostawione są praktycznie same sobie, chociaż zauważyłem jakąś tam delikatną ingerencję osób, które próbują – uwaga, teraz zabrzmi dziwnie: pozostawić je przy życiu.
Przystanąłem na dłuższą chwilkę przy tablicy informującej, kto i kiedy został tam pogrzebany. Jak wspomniałem, większość pochówków datowana była na 19 i 18 wiek. Z całości wszystkich nazwisk, przykuło moją uwagę szczególnie jedno. Pewien pan dożył 105 lat i wyszło na to, że urodził się w połowie 17 wieku. Każde nazwisko dopasowane było do grobu, grób zaś miał swoje miejsce na mapce, a mapka z kolei ukazywała cały cmentarny obszar znajdujący się obok ruin opactwa. Tak się zastanawiałem czy byli to wszyscy mieszkańcy Abbeylary, którzy wtedy umierali? Czy był to główny cmentarz wioski? Pewnie populacja liczyła wówczas mniej ludzi i nie potrzebne było przepastne miejsce pochowku. Ciekawe czy ktoś z obecnych mieszkańców ma na tym cmentarzu swoich przodków?
Opactwo Cystersów wysoko wystrzeliwuje, ale jest to dość zaniedbane opactwo. Trzeba mocno naprężyć wyobraźnię, aby zobrazować sobie tę budowlę w pełnej krasie. Jedno jest pewne, był on kiedyś duży, rzekłbym nawet, że bardzo duży. O ile istniała kiedyś Abbeylara, to pewne jest, że opactwo było największym budynkiem w wiosce. Pokręciłem się tu i ówdzie, przechodziłem od ściany do ściany, chroniłem się od deszczu i robiłem zdjęcia. Pogoda nie sprzyjała, siąpiło raz po raz, wiało, klimat typowy do siedzenia w domu a nie do podróżowania. Byłem tylko ja i stado krów. Ja chodziłem po historycznych ziemiach a krowy, tuż za murem pasły się leniwie, myśląc pewnie, co to za idiota moknie i gapi się na stertę dziwnie poklejonych ze sobą kamieni.
O kurdę, żyjesz. Czemu taka długa przerwa?
Ehh, życie. Brak weny, lenistwo, zaniedbanie – zwał jak zwał. Jednak już wróciłem i mam nadzieję, że na dobre 🙂 Co u Ciebie? Jestem daleko w tyle z blogosferą irlandzką…
Ciesze się, że wróciłeś. Przepraszać nie musisz… Pozdrawiam
Cześć Piotrze!
Wiesz, czytelnicy są ważną częścią bloga, poprzez długą rozłąkę mogliby się w jakiś sposób zawieźć 🙂
również pozdrawiam!