Powiem szczerze, że do wczorajszej rewanżowej potyczki w Copa del Rey pomiędzy Barcą a Realem (oczywiście z punktu widzenia fana Królewskich) przystępowałem z umiarkowanym optymizmem. Już nie chodzi nawet o porażkę w pierwszym meczu na Santiago Bernabeu ale o ogólny scenariusz Gran Derbi, który zaserwował nam ostatni rok w liczbie dotychczas niespotykanej i który dla podopiecznych Jose Mourinho łaskawy nie był praktycznie pod każdym względem. A więc czekałem na rewanż z dystansem, choć oczywiście z wiarą, bo ta utracona nie powinna być przecież nigdy.Wszystkie El Clasico pod rządami Guardioli i Mourinho powód do szczęścia przyniosły tylko temu pierwszemu. Wyniki 5:0, 1:1, 0:1, 2:0, 1:1, 2:2, 3:2, 3:1, 2:1 mówiły same za siebie, tak więc trudno było przypuszczać, że akurat rewanż na Camp Nou przyniesie nagły zwrot akcji i dla Realowi awans. A przecież tydzień temu znów byłem świadkiem najczarniejszego dla mnie snu, kiedy to Real nie miał do powiedzenia zupełnie nic, przegrywając bezdyskusyjnie, pomimo w miarę wyglądającego rezultatu. Zasiadałem na fotelu z drżeniem i czekałem , nieśmiało myśląc: a nuż się uda? Może to będzie ten przełomowy moment? Zresztą gorzej już być nie mogło.
Zaczął się mecz i przez pierwsze 40 minut nie mogłem uwierzyć. Real grał nadzwyczaj dobrze, tworząc sobie sytuację za sytuacją. Gdyby Gonzalo Higuain zachował zimną krew w 10 sekundzie meczu to kto wie jakby się to dalej potoczyło? A przecież jeszcze 3 razy strzelał Cristiano Ronaldo, niesamowitą bombę w poprzeczkę posłał Mesut Ozil, znów Higuain miał swoje dwie szanse – wyglądało to tak jak gdyby zamieniono się koszulkami. Rzecz jasna Barca miała te swoje tiki-taka, które działało bez zarzutu ale to Real stwarzał groźne szanse. Jestem pewien, że Królewscy dopięli by swego, gdyby któraś z tych sytuacji została wykorzystana. Niestety nie została i stała się rzecz niepojęta. 2 minuty, dwie akcje Barcy i 2:0 dla gospodarzy. Myślałem wtedy, że skończy się podobnie jak w listopadzie 2010, w dodatku czerwona kartka wisiała w powietrzu (Lass powinien takową otrzymać pod koniec 1 połowy), co z pewnością mogło rozsypać dobrze funkcjonującą maszynkę z Madrytu.
Na szczęście później było już tylko lepiej. Co prawda do awansu zabrakło 1 bramki – po wcześniejszych dwóch szybkich ukłuciach Cristiano Ronaldo i Karim Benzema – niemniej jednak wrażenie zostało pozostawione bardzo dobre. Moje przedmeczowe obawy okazały się mylne, Real zagrał bez dwóch zdań najlepsze spotkanie spośród wszystkich dotychczasowych przeciw Barcelonie za czasów Mourinho i choć przygoda z krajowym pucharem została zakończona, to należy żywić nadzieję, że Real znalazł sposób na granie przeciw Katalończykom. Nieustanny pressing, szybkość w wyprowadzaniu kontrataków, walka i ciągła koncentracja to wszystko mogło się podobać, to zadziałało i o mały włos nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, czytaj: awansu.
Wiele mówi się o pracy sędziego, który paroma swoimi decyzjami, delikatnie mówiąc, zadziwił. Nieodgwizdane karne (co najmniej jeden być powinien – mowa tu o dwóch stronach), nie pokazane czerwone kartki (Lass pod koniec pierwszej połówki) czy nieuznany gol (Ramosa przy rzekomym faulu na Alvesie) dla Realu. Usprawiedliwieniem może być fakt, że jednak jedni i drudzy nie ułatwiali sędziemu, poprzez ciągłe udawanie i wymuszanie fauli. Część była bezdyskusyjna ale sporo było niestety wyimaginowanych. Nieodgwizdane karne (ręka Busquetsa, ręka Abidala, faul Puyola na Benzemie czy dwa faule Pepe na Alexisie) są już jednak słodką tajemnicą rozjemcy wczorajszych zawodów.
Mieliśmy wreszcie El Clasico, które spokojnie było wizytówką Primera Division. Starcie gigantów rządzących obecnie zarówno w Hiszpanii jak i w Europie, choć tu oczywiście trzeba będzie poczekać na najważniejsze mecze jednych i drugich w Lidze Mistrzów. Co najważniejsze, na pierwszym planie był futbol. Grano w piłkę a nie patrzono na złośliwości. W porządku, fauli było sporo, tych ewidentnych a nieodgwizdanych również, niemniej jednak postawiono na widowisko. Oby następne Gran Derbi było równie emocjonujące, kto wie może los odwiecznych rywali skojarzy znów w Lidze Mistrzów? Wydaje się, że do sierpnia będziemy świadkami kolejnych 5 spotkań między Realem Madryt a FC Barceloną. Tak w ogóle, to sądzę, że mecze te odbywać się będą z równie gęstą częstotliwością jak ostatnimi czasy – obydwoje są na tyle silni, że jest to raczej nieuniknione.