Spacerowałem po tym Rynku już wiele razy. Przechodziłem głównie ze wschodniej części na zachodnią, a potem z zachodniej na wschodnią, czasem przystanąłem, czasem przysiadłem w jednym z okolicznych ogródków piwnych, generalnie miejsce obce mi nie jest (choć to nie moje miasto, można by powiedzieć). Chodząc tak po powierzchni, depcząc po starym bruku człowiek tylko patrzy na to, co wokół, zerknie w stronę kamienic, przejdzie wzrokiem po najbliższej okolicy ale nie pomyśli, że coś ciekawego może znajdować się pod nim. I nie chodzi mi o kanały (aczkolwiek w takich na przykład Dublińskich kanałach może być fajnie, ze względu na Wikińską przeszłość. Albo w kanałach Londynu, można pewnie zetknąć się z Rzymskimi pozostałościami), lecz o długą nitkę podziemnych tuneli, przejść, korytarzy czy chodników. A, że takie pod Rzeszowskim Rynkiem się znajdują możemy dowiedzieć się korzystając z najważniejszej atrakcji turystycznej miasta: Podziemnej Trasy Turystycznej ,,Rzeszowskie Piwnice”.Gorąc lał się z nieba w ten dzień niemożebny. Wybraliśmy się na małą przechadzkę po Starówce. Jedni załatwiali sprawy a inni (ja i dzieci) spacerowali. Udaliśmy się na zjawiskowe w tych warunkach pogodowych fontanny, dzieciaki pałaszowały pyszne lody, ja chłodziłem gardło zimnym Pilsnerem Urquellem. Czas mijał nam błogo i spokojnie. W głowie jednak kołatała mi bezustannie myśl, aby odwiedzić rzeczone wyżej podziemia. Uszczknąć trochę historii miasta, zerknąć na dziejowe fragmenty i generalnie zobaczyć coś nowego i fajnego. Wróciliśmy spowrotem na fontanny, gdzie Victoria zażywała kolejnych wodnych kąpieli, Sebastian zdążył uciąć sobie wózkową drzemkę a w między czasie pojawiła się Ewelina z Elą. Zrobiliśmy małą zamiankę i szybko popędziłem powtórnie na Rynek.
Kompleks Podziemnej Trasy Turystycznej znajduje się w zachodniej części Rynku, tuż obok pięknego budynku Ratusza. Do środka wchodzi się jak do jakiegoś sklepu, jedyna różnica jest taka, że w porównaniu z poziomem ulicy trzeba zejść parę metrów w dół. Będąc już w środku odczuwamy spokój, jest ciemniej, jest klimatycznie, widać pozostałości starych murów. Z jednej strony kasa i możliwość zakupu turystycznych pamiątek, z drugiej bar z całą paletą różnej maści alkoholi. Wydałem zaledwie 6,5 złotego i po chwili wraz z grupką innych ciekawskich wrażeń grotołazów-amatorów wchodziłem na godzinne zwiedzanie. Pod swoje skrzydła wziął nas doświadczony przewodnik – Pan Zbigniew.
Jak się to wszystko zaczęło?
Sam Rzeszów powstał w 1354 roku. W 14 wieku miasto miało się bardzo dobrze, głównie ze względu na kwitnący wówczas handel. Były sklepy, głównie zlokalizowane na Placu Rynkowym, tak więc musiały też być i magazyny. Gdzie je umiejscowiono? Na ogół pod kamienicami, ale też pod płytą rynku oraz pod niektórymi ulicami. Budowali je mieszkańcy miasta, drążąc w miękkim gruncie tunele, komory i korytarze. Utworzona w ten sposób podziemna sieć zamieniała się w piwnice, w których składowano towary a wczasach bardziej niebezpiecznych, gdy Rzeszów najeżdżany był przez Tatarów, gdy toczone były wojny, bądź nadchodziły kataklizmy, to schronienie tam znajdowali mieszkańcy miasta. Mniej więcej od 17 wieku kupiectwo zaczęło podupadać. Część piwnic zasypano i zamurowano, z pozostałych, tych znajdujących się tuż pod powierzchnią, korzystano do drugiej połowy 20 wieku. W pewnym momencie jednak i one stanowiły zagrożenie, podłoże powoli się zapadało, kamienice się osadzały, grunt nie był już stabilny. Wtenczas pada decyzja o gruntownym remoncie podziemnego labiryntu.
Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro podziemia, to musi być ciemno, wilgotno, musi zasuwać wszędzie stęchlizną, roić się od robactwa a ze ścian i sufitów muszą wisieć firany z pajęczej nici. Oczywiście taka wizja Hadesu pod rzeszowskim rynkiem nie istnieje. Jest jak najbardziej przystępnie, jest ogólnie czysto i nie ma się czego obawiać. Indiana Jones może nie byłby zachwycony ale szeregowy turysta z całą pewnością się ucieszy.
Wchodzimy. Na początek krótka pogawędka, w której Pan Zbigniew opowiadał co nas będzie czekać, jak się poruszać, przedstawił historyczny zarys a następnie ruszyliśmy powoli i zanurzyliśmy się w podziemny świat. Od razu rzuciło się w oczy, że budowniczowie, ci współcześni wykonali kawał dobrej roboty, przygotowując to wszystko w taki sposób aby zwiedzający czuł się komfortowo. Spacerując w grupie i z przewodnikiem skazani jesteśmy na małe postoje. Nie można samopas łazić tu i tam oraz zaglądać we wszystkie dziury. Trzeba przystanąć, wysłuchać (bądź nie) i ruszyć dalej. Ja, jako jedyny z aparatem (nie licząc smartfonów), więc starałem się kroczyć w ogonie, tak aby nikt nie wchodził w obiektyw.
Jedną z najbardziej charakterystycznych rzeczy była cegła. Widniała wszędzie – na ścianach, na sklepieniach, towarzyszyła nam i otaczała nas z każdej strony. Głównie była ona raczej teraźniejsza, z czasów rekonstrukcji, ale zdarzały się fragmenty murów średniowiecznych, bardziej odrapanych, trochę sypiących się, pamiętających pewnie burzliwe okresy. Niektóre ściany przyozdobiono różnymi rodzajami broni, wisiały szable, pokazane były pistolety. Tu rozłożył się szkielet, tam przystanęła zbroja, w kącie na kogoś czekały dyby. Zerkaliśmy na beczki, podziwialiśmy wiekowe sprzęty codziennego użytku. I wszędzie korytarze, rozmaite zakamarki, schody, sztuczne światło i mrok.
Godzina maszerowania minęła niepostrzeżenie. Jeden zakręt, drugi, parę schodków i znów staliśmy pod rozpalonym słońcem, które tego dnia dzieliło i rządziło na niebie. Przyjemny i orzeźwiający chłodek piwnic ustąpił spiekocie panującej na powierzchni. Pożegnaliśmy się serdecznie z Panem Zbigniewem, który okazał się być fachowcem pierwszej wody, przedstawiając nam wszystko w bardzo interesujący sposób i powodując, że Rzeszowskie podziemia odkryły swoje tajemnice, swoje pogmatwane historie i niełatwe, gwałtowne momenty.
Jeśli ktoś kiedyś znajdzie się w Rzeszowie, to bez obaw i bez zastanowienia powinien poświęcić godzinkę i zejść te parę metrów w dół. Pozycja turystyczna z tak zwanych: ,,Must see”. Jak na Rzeszów, w moim mniemaniu, obowiązkowa.
Czy kiedyś jeszcze tam wejdę? Niewykluczone. Fajnie by było, gdyby dzieciaki i moja żona również poczuli ten niesamowity klimat. A co do atrakcji, to jestem pewien, że wrażenie odpowiednie wywarły by na nich ci dwaj jegomoście 🙂
Tworząc ten wpis inspirowałem się dwiema stronami internetowymi:
www.trasa–podziemna.erzeszow.pl/ oraz www.rzeszow.pl
Co to Pana Przewodnika, to nie do końca jestem pewien czy na imię miał Zbigniew czy może Zygmunt? Jeśli jednak Zygmunt, to z góry przepraszam a i przy okazji Pana Przewodnika serdecznie pozdrawiam!
W rzeszowskich podziemiach, byłem tylko raz i to z dużą grupą śmignąłem przez nie przy okazji Nocy Muzeów. Po Twoim poście widzę, że warto będzie się wybrać jeszcze raz w mniejszej grupie i skorzystać bez zadyszki i tłumów ludzi z opowieści przewodnika Zygmunta 🙂
Z tego co się orientuję, to mają chyba limit co do wielkości grupy. 15-20 osób, nie więcej. Jak przeleciałeś pobieżnie, to rzeczywiście możesz wrócić i poświęcić temu ciekawemu miejscu więcej uwagi 🙂
pozdrawiam!