Wrobels

Samochody w Cannes

Jako przedstawiciel gatunku męskiego, od zawsze pasjonowały mnie samochody – z małą poprawką na oglądanie, czytanie a nie w nich grzebanie… Tak jakoś wyszło, że nie połknąłem bakcyla mechaniczno-motoryzacyjnego, choć za kółkiem, na trasie radzę sobie chyba przyzwoicie. W moich samochodowym życiu, dane było mi prowadzić czteroślady, które raczej nie porywają, ot po prostu normalne auta, zwykłego zjadacza chleba. Chciałoby się zasiąść za kółkiem jakiegoś wozu budzącego zmysły, sportowej maszyny, piekielnie mocnej, szybkiej, pięknej… Czy jest na to realna szansa? Na razie niestety pozostaje tylko oglądanie, czy to w telewizji czy gdzieś na ulicy.Jak wiecie, jakiś czas temu wizytowaliśmy słoneczną Francję a konkretnie jej południową  część. Trafiliśmy do miasta, w którym bardzo łatwo jest napotkać Lamborghini czy Ferrari. Takie wozy są tam na porządku dziennym, większości pewnie już nie ruszają ale taki amator-zapaleniec jak ja, patrzy na nie troszeczkę innym okiem. Wizytowaliśmy Cannes między innymi podczas Festiwalu Filmowego, z tej to okazji zjeżdża się tam wtedy cała masa ludzi, turystów, gwiazd kina, osobistości. I wtedy też pojawiają się na ulicach drogie i bardzo interesujące samochody…

Dwa Bugatti Veyron? Nie ma sprawy.

W moim prywatnym rankingu, odkąd pamiętam, zawsze Ferrari okupowało pierwsze miejsce. Nie wiem dlaczego ale właśnie ta słynna, włoska marka mnie porwała, to te auta powodowały u mnie szybsze bicie serca. Kiedyś, w latach 90 tych, szczególnie w Polsce, spotkać Ferrari na drodze graniczyło prawie że z cudem. Prawdę mówiąc nie pamiętam w jakich okolicznościach przyrody zobaczyłem je na żywo po raz pierwszy, wiem natomiast, że jeden model chodził mi szczególnie po głowie. Słynne Ferrari F40 to było to o czym wtedy marzyłem :-). Niesamowity tylni spojler, agresywny wygląd i 324 km/h u 10 letniego chłopaka było czymś z innej planety. Oczywiście czas zrobił swoje i kolejne modele Ferrari ale nie tylko, bo i Lamborghini czy też innych aut z wyższej półki, szły cały czas do przodu i rok rocznie powstawały lepsze, mocniejsze, szybsze i piękniejsze egzemplarze.

Lamborghini? Chwila, gdzie ja zapodziałem kluczyki? 😉

Wróćmy jednak do teraźniejszości. A więc Cannes i samochody, ekskluzywne jak Rolls-Royce, Bentleye, Jaguary, Lexusy, Audi A8, BMW czy Mercedesy z najwyższej klasy S a także sportowe jak Ferrari, Lamborghini, Aston-Martin, Audi R8, McLaren Mercedes, Porsche, Corvetta, Lotus, Maserati lub Ford Mustang były dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zresztą żadne słowa tego nie oddadzą, zapraszam do galerii… 😉

Na koniec mój ulubiony, sportowy samochód z dzieciństwa pomnożony 60 razy 🙂 :

Ferrari F40 na torze Silverstone /fot. topgear.com

O autorze Pokaż wszystkie posty Autor Strony

Cwirek

KomentarzyNapisz Komentarz

  • ładne samochodziki, ale ja nie z tych co się zachwycają. Dla mnie samochód ma spełniać dwa warunki: w miarę szybko jeździć i nie psuć się… reszta mnie nie szczególnie interesuje. 🙂 No i jeszcze, żeby łatwo się parkował…Życzę Ci abyś kiedyś usiadł za kółkiem takiego WŁASNEGO samochodu!

  • Chyba nie ma wielu kobiet, które piały by z zachwytu na widok samochodów 🙂 Na przykład moją żonę praktycznie w ogóle one nie ruszały. Z Twoich powyższych warunków ten pierwszy spełniłby się w 100% 🙂 Dzięki za życzenie ale tego typu autko pozostanie tylko i wyłącznie w sferze marzeń 😉

  • Pomimo tego, że przedstawione przez Ciebie cacka są zupełnie niepraktyczne dla zwykłych śmiertelników no i jak dla mnie mają dość pretensjonalny wygląd, to jednak znalazłyby się ze dwa modele, którymi chętnie bym się zaopiekowała. I wbrew pozorom nie mam tu na myśli tego obciachowego różowego Ferrari.

    Tylko żeby wykorzystać wszystkie atuty takiego auta, to chyba trzeba by było mieć własny tor wyścigowy albo co najmniej lotnisko do rozwijania wysokich prędkości. Do czerpania przyjemności z jazdy po autostradzie „skromne” 150-200 KM zupełnie wystarcza 😉

  • Zgadza się Taito, ani takim samochodem nie pojedziesz na zakupy, ani na żadną wycieczkę z walizami, codzienna jazda po mieście wiązałaby się z nonstop otwartym kranikiem finansowym wspomagając rynek paliwowy. Wydaje się, że tego typu wozy są tylko dla lansu, a miejsce takie jak Cannes jest do tego wręcz stworzone 😉

  • Tak, piękne auta… ale do popatrzenia i lansu, bo ich możliwości nie wykorzystasz nigdzie, na przeciętnej drodze 🙂 Jeśli idzie o auta, to jestem praktyczna: nie interesuje mnie kolor, tapicerka, ważny jest dla mnie silnik, jego moc(i przyznam, że lubię czuć power pod stopą) z praktycznej strony – wielkość bagażnika, stąd preferuję duże kombi. Wiem, że nie są najpiękniejsze wizulanie(choć zmieniło się to na przestrzeni ostatnich lat, kosztem przestrzeni w bagażniku oczywiście) ale bardzo, bardzo praktyczne. i za to je uwielbiam.
    Ale oczywiście popatrzeć na takie cacuszka jak tu przedstawiłeś lubię, choć moim marzeniem jest poprowadzić prawdziwego TIR-a. To jest moc!

    • Dokładnie. Do popatrzenia 🙂 Nic z takim autem nie zrobisz sensownego, no chyba, że wybierzesz się do Cannes, Monaco albo Saint-Trope 🙂

      Wspomniałaś o kombi? Ja także do takich długasków się przyzwyczaiłem i je polubiłem. Obecnie mamy Avensis Kombi i nie wykluczam, że w przyszłości również pójdziemy tym śladem i sprawimy sobie innego, nowszego ale też kombi. Sprawdza się przy zakupowych tobołach, wózkach, pakunkach i torbach. Łatwy dostęp i wszystko się zmieści. Mówisz, że nie najpiękniejsze wizualnie? Jak dla mnie wszystkie nowe kombi, obojętnie jakiej marki są piękne. A szczególnie taka Audi A6, albo KIA, BMW czy Hyundai… Pomarzyć zawsze można 🙂

      • no my niestety, ale w tej chwili nie mamy aż takiego dużego kombiaka(trzeba było kupić to, na co było nas stać), a szkoda, bo przyzwyczaiłam się do dużej pzrestrzeni i nieograniczoności. Nie zastanawiałam się nigdy czy np. kanapa 3-osobowa może nie wejść do środka, bo zawsze wchodziła, a tu nagle… niemiła niespodzianka. Nowsze kombi sa może bardziej wymuskane(chyba żeby zadowolić klienta, bo jak nam kiedyś dealer powiedział na uwagę, że szukamy takiego – estate is very posh) ale zdecydowanie straciły na ładowności. A przecież o to w nich chodziło!!!Chciałeś mieć pięknie, to szukałeś saloon, a nie estate, proste.
        Mój małżonek – zakochany w hondzie – marzy, że następna będzie accord, zobaczymy. Jak mówisz, pomarzyć można…

        • Ja w sumie na Hondy zawsze spoglądałem obojętnym wzrokiem, no ale jakbym miał taką Accord nową, to byłbym bardzo szczęśliwy 🙂

          Ten nasz samochód kupiliśmy zupełnym przypadkiem. Planowaliśmy wtedy nieśmiało zmieniać ale w ogóle nie myśleliśmy o kombi i o Avensis. A młodzieniaszkiem też już nie jest, bo ma te 12 lat, ale jeździ, NCT przechodzi, więc jest ok 🙂 No i jest pakowne, nie wiem czy bardziej pakowne niż np. nowa Avensis – generalnie nie narzekamy.

          Pisałem, że raczej zostaniemy przy dużych rozmiarach, ale przyznam, że mam takie myśli co do mniejszego wozu, ale to głównie ze względu na mniejszy silnik i mniejsze opłaty. Melodia przyszłości, zobaczymy co życie przyniesie 🙂

          Z tego co się zorientowałem, to Twój mąż jest mocno postawny, więc pewnie w dużym aucie lepiej mu się jeździ? Ja to taki kawał chłopa nie jestem, więc zmieściłbym się nawet w Maluchu 🙂

          • Mój mąż liczy sobie 2 metry wzrostu, więc faktycznie jest dość spory i nie każde auto mu odpowiada, ale… co ciekawe, np w hondzie jazz spokojnie mieścił się po odsunięciu fotela na maxa. I od tego modelu zakochał się w tej marce; ja natomiast nienawidziłam tego pudełeczka. Po przesiadce z wielkiego kombi nie mogłam się odnaleźć.
            Gdyby nasze auto jeździło tak, jak Wasze, to pewnie byśmy go nie zmieniali. bo nie przeszkadzałby mi wiek, ani może nie aż tak bardzo podatek, aczkolwiek wiem, jak to boli wydawać taką kasę tylko za silnik.
            W tamtym roku podjęliśmy decyzję o kupnie auta i to nowego, na zasadzie PCP, bo małżonek miał dość naprawiania starych(widać trafialiśmy na takie modele, bo poza hondą reszta była porażką) i celowaliśmy w skodę superb, ale nagle podnieśli ceny i paradoksalnie, stać nas było na wypasioną hondę, a nie na prawie gołą skodę 🙂 Osobiście nie wyrażam „ochów” i „achów” nad tym autem, ale spalanie, bezawaryjność, podatek… wszystko to obniżyło eksploatację. I to, że nie musze się bujać po mechanikach – bo niestety, to ja wszystko załatwiam – zdecydowanie mi ulżyło, bo wiesz, jak to jest: przyszła baba do mechanika…. w dodatku Irlandczyka 🙂 Nigdy nie znałam się na autach i po polsku nie potrafiłam określić wielu rzeczy. Teraz spokojnie mogę rozmawiać o najróżniejszych częściach i problemach po angielsku 😉

  • 2 metry? 20 centymetrów więcej ode mnie 🙂 Pewnie dobry w koszykówkę?

    Nasz samochód rzeczywiście nie sprawia większych problemów a mamy go od 2,5 roku. Jednak nieprzesadzone są opinie, że Toyota jest mało awaryjna. Przekonujemy się na własnej skórze i oby działo się tak dalej. Wcześniej mieliśmy Audi A4 (jeszcze starsze niż obecna Toyota i z ogromnym przebiegiem – 175 000 mil przy zakupie, ponad 200k mil przy sprzedaży) i do pewnego momentu nie do zajechania była 🙂

    Mówisz, że to Ty po mechanikach się bujałaś? 🙂 Powiem Ci, że też nie znalazłbym angażu do programu ,,Fani 4 kółek” 🙂 bo do grzebania w bebechach samochodowych średnio się nadaję. Wydaje mi się, że kierowcą jestem raczej dobrym (mam te prawko już prawie 16 lat) ale nic poza tym. A nie macie tam jakiś polskich zaufanych mechaników? Ja wolę jednak do Polaka pojechać, choć u Irlandczyków również zdarzało mi się bywać.

    To fajnie, że macie nowe autko i martwicie się (aktualnie nie martwicie patrząc na ceny paliwa :)) tylko aby bak był pełny. Przetestowaliście już je na dłuższej trasie?

    • W koszykówce piłkę to praktycznie może włożyć do środka 🙂
      No tak, toyoty mają super opinię, podobnie jak wiele japońskich aut, ale toyoty się wybijają. niech Wam jeździ jak najdłużej. Mój brat zawsze mnie przekonywał, żebym trzymała stary wóz, bo z nim nie będzie problemów, a nie kupowała trochę nowszy. I miał rację.
      Nasz zaraz po kupieniu był przetestowany, bo mieliśmy wizytę przyjaciół z PL i objechaliśmy kawałeczek Irlandii: A. naszym wozem, ja wypożyczonym. Po tygodniu mieliśmy już chyba z 1700km, więc chyba można powiedzieć, że przeszła test. W tej chwili dobija już do 8tys. ale większośc to głównie moje jeżdżenie „wkoło komina” i dlatego mogę spokojnie powiedzieć, że spala minimalną ilość paliwa(4.7-5l zimą, w jeździe mieszanej, ale głównie po mieście), a inne bajery… przyznam się, że ich nie używam, bo nauczyłam się parkowania bez czujników i kamery i tak już jest. Może jestem uwsteczniona pod tym kątem, ale ta cała elektronika w aucie jest bo jest, ale mnie nie podnieca. Za to wiem, że jak będziemy sprzedawać je kiedyś, to prawie każdy będzie patrzył, czy aby na pewno jest w wersji full 🙂

  • Mnie elektronika też nie podnieca, ale to z innego powodu tak się dzieje 🙂 Po prostu nie mieliśmy jeszcze auta naszpikowanego elektroniką – Vectra 97, A4 99 i Avensis 04 🙂 Wszystkie te modele bez bajerów większych 🙂 Piszesz aby nam się jeździło jak najdłużej. Mam troszeczkę mieszane odczucia, bo z jednej strony samochód bardzo pakowny i generalnie bezawaryjny ale z drugiej pali sporo – teraz jakieś 11 ltr… Niby ta benzyna tania ale jednak. Chciałoby się mieć coś nowszego, co by ten tax również był mniejszy, no ale nie jest to takie hop-siup sprawić sobie samochód z rocznika 08-09. Mówisz, że jesteś kierowcą starej szkoły? 🙂 Ja zdawałem prawko na starym Fiacie Punto – dziś już tych autek za bardzo na drodze się nie uświadczy 🙂

    • No to jeśli nie jak najdłużej, to przynajmniej bezawaryjnie :)faktycznie przy takim spalaniu(i taxie!) troszkę ciągnie kasy z kieszeni. Tak samo było w naszym przypadku, tylko wtedy po prostu na to nie patrzyłam, bo co miałam robić? Choć na spalanie ostatniej laguny nie mogłam narzekać(gdyby nie patrzec na jazdę po mieście :)) gdyby nie te naprawy, to pewnie byśmy dalej nim jeździli, nawet z zabijającym taxem. I to już w tym aucie dostałam więcej elektroniki, choć nie tak problemowej, jak fama o lagunach niesie, bo generalnie to części mechaniczne musiałam wymieniać i wymieniać.
      Prawko zdawałąm w 96 roku, też na punto, choć wstępne lekcje miałam na maluchu!!! ale ponieważ ojciec nauczył mnie prowadzić jeszcze w podstawówce, to instruktor przerzucił mnie szybko na „nowoczesne auto” 🙂 A Ty jeździłeś jeszcze maluchem? W Waszej rodzinie żona też ma prawko, czy tylko Ty jesteś kierowcą?

  • U nas tylko ja mam prawko – żona niby jakieś tam delikatne zakusy robiła ale dotychczas się to nie zamieniło w kurs prawa jazdy. Ja zdałem prawo jazdy w 2000 roku jeszcze w czasach, gdzie pisało się na kartkach, nie było żadnych komputerów, plac manewrowy był zaraz po testach a na koniec wioo w miasto 🙂 Udało się za 1 razem 🙂 Maluchem zdarzyło mi się jeździć przez pierwsze parę miesięcy po zdaniu, mieliśmy w domu niebieskiego fiacika z 89 roku 🙂 Przyznam, że dziś chętnie bym się przejechał – prawdziwa kwintesencja jazdy. Wyobrażam sobie Twojego męża w maluchu, to dopiero musiałoby być dla niego wyzwanie 🙂

    • Mój małżonek zdawał prawko jak już się pobraliśmy, tak się wykręcał, a teraz docenia to 🙂 zdaje się że on miał na fiacie uno, albo czymś takim. nie pamiętam. Ja też pisałam jeszcze na kartach, plac zaliczałam w nocy i w nocy na miasto. też poszło za pierwszym razem 🙂 Z całej klasy(bo my mieliśmy to w programie szkoły) zaliczyły wtedy w sumie 3 osoby 🙂
      malucha miałam tylko na tych kilku jazdach, za to sporo jeździłam dużym fiatem i oczywiście polonezem caro – wtedy to dopiero był wypas! A ile trzeba się było namocować z kierownicą, bo wspomagania nie było 🙂 Obecna auta to bajka.

      To u Was tylko jeden kierowca… a próbowała tutaj czy w PL? MOja siostra uczyła się tutaj i to na starej lagunie w kombiaku, była przerażona manewrami 🙂 a ja przerażona tym, jak zabierała mi auto do miasta na jazdy. teraz słyszałam, że trochę zmieniły się zasady egzaminów w Irlandii, ale chyba i tak sa lepsze niż w PL.

  • Jak w nocy, to miałaś łatwiej, bo i ruch mniejszy o wiele. 3 osoby mówisz? To powiem Ci, że gdy ja zdawałem, to z całej grupy może 20 osób, też tylko 3 osoby zdały 🙂

    Również miałem takie delikatne obawy, jak to się będzie jeździć w kombi? Dziś żadnego stracha nie mam już, jeździ się, manewruje na parkingach idealnie – kwestia przyzwyczajenia pewnie. Co do zasad egzaminów, to jestem trochę w tyle. Nie wiem czy jest łatwiej niż kiedyś? Wydaje mi się, że w pewnym sensie łatwiej, bo zdaje się nie ma tak, jak my mieliśmy, że za jednym zamachem testy, plac i miasto. My przeszliśmy starą, dobrą szkołę kursów i egzaminu 🙂

  • To widać małżonkę nie kręci jazda 🙂 Mojej siostry na pewno nie interesuje, bo od auta, w sensie od kierownicy, to jak najdalej.

    No niby miałam łatwiej w nocy, tyle że to była zima i zanim wyszłam na jazdę, mżawka zaczęła zamarzać 🙂 wiesz jak się bałam!!!! przecież nie mieliśmy żadnego doświadczenia w takiej jeździe!po kolei przychodzili z mojej klasy i mówili, że do tyłu, do tyłu, bo wpadli w poślizg, bo auto nie wyhamowało na światłach, itp…. ale poszło 🙂 statystycznie wyszło podobnie i u Ciebie i u mnie 🙂 bo na 26 osób 3 zdały.
    Nie wiem czy to była taka dobra szkoła. tutaj bardziej podoba mi się możliwość nauki w realu, na drodze, przez długi czas. Co tak naprawdę dawało tych 20 godzin jazdy u nas? doświadczenie zdobywałam później, na drodze. Ale też uważam, że w Irlandii jazda to już byłka z masłem, bo po doświadczeniach w PL, tutaj jeździ się na luzaka.

  • A widzisz, o ślizgawicy nie wiedziałem. Sprawa teraz wygląda zupełnie inaczej 🙂 A powiedz, w jakim mieście zdawałaś i wcześniej jeździłaś kursy? Ja rzuciłem się od razu na wielką wodę i w mojej pierwszej w życiu jeździe (byłem zupełnym debiutantem, nigdy wcześniej samochodem nie jeździłem) instruktor wziął mnie do Katowic 🙂 Mieszkałem na jednej z dzielnic i do centrum jeździło się regularnie. Miałem wtedy 18 lat prawie co skończone i ku mojemu zdziwieniu jeździło mi się nad wyraz dobrze 🙂

    Nie wiem jak na to patrzeć, jak porównać te dwie szkoły jazdy. I tu i tam ludzie jakoś się uczą i potem stają się kierowcami. Trochę mnie przerażało tu, w Irlandii, że człowiek, który zdał egzamin pisemny od razu mógł jeździć po ulicy – praktycznie bez żadnego doświadczenia. Wiem, że musi być druga osoba obok, no ale taki samochód nie ma osobnych pedałów, jak to ma, czy miało miejsce w Polsce, gdzie instruktor mógł w jakiś sposób pomóc.

    Ja też w miarę szybko się przestawiłem do tutejszego stylu jazdy, do zmiany strony jazdy – poszło gładko. Dziś o wiele łatwiej i pewniej mi się jeździ niż np. w Polsce. Ale to wiadomo, mamy to na co dzień, więc jesteśmy przystosowani. Kiedyś, w Polsce miałem bardzo pewną lewą rękę przy kręceniu kierownicą, dziś zupełnie inna sytuacja – lewa ręka nadaje się głównie do zmiany biegów a prawa rządzi 🙂 Kwestia przyzwyczajenia.

    • Zdawałam w Białej Podlaskiej – gdyby się tu dało, to bym Ci z akcentem napisała, że ja ze wschodniej Polski pochodzę 🙂 czyli na moje możliwości to było już takie tam sobie miasteczko. Uczyłam się jeździć na polnych drogach z ojcem, więc wiesz, miasto to już było co innego. Ale widać instruktor uznał, że się nadaję, bo na pierwszej jeździe sprawdził, czy kumam co to biegi i sprzęgło 😉 i posłał w trasę na miasto. A potem to już szło. W sumie, to cieszyłam się z tej pory nocnej i ta ślizgawka nie była taka straszna, bo gdzie rozwiniesz prędkość? W dużych miastach w PL nie jeździłam, więc pewnie jestem w tym słaba, bo irlandzi Dublin to po prostu bułka z masłem. Oczywiście jak wiesz, gdzie jechać 🙂 ja tylko tym się stresuję, że źle pojadę i co wtedy…? nie mam tego spokoju mojego męża, który mówi: to się zawróci i poszuka drogi. Tak mi właśnie się skojarzyło: powinnam opisać na blogu, jak na światłach stojąc, próbowałam pytać kolesia w sąsiednim aucie o kierunek 🙂 Bosko było :))

      Ja też byłam przerażona słysząc, że po testach wsiadasz i jeździsz. Kiedyś to nawet bez kierowcy z pełnym prawkiem jeździli. Instruktor, który uczył moją siostrę, na pierwszych jazdach trzymał rękę na hamulcu ręcznym. W swoim aucie już ma drugi hamulec, ale w samochodzi klienta tylko tak może cokolwiek zrobić 🙂

      W PL teraz nie jeżdżę, ostatnie wakacje za kierownicą siedział A. w aucie mojej przyjaciółki i dobrze mi z tym było. Jak wsiadłam do samochodu ojca, a potem brata, to ubaw mieli, kiedy moja lewa ręka zawsze najpierw lądowała na drzwiach, żeby zmienić bieg 🙂 a byłam pewna, że to opanuję 🙂 stąd zniechęciłam się i poddałam. MOże niesłusznie, ale powiedzmy, że dałam mężowi trochę posiedzieć za kółkiem; niech tam ma.
      A czy jeździsz z ręką na drążku biegów? Ja nie mogę się tego oduczyć i jakiś czas temu mechanik stwierdził, że w ten sposób ludzie pomagają skrzyni biegów w szybszej śmierci. Zastanawia mnie czy to prawda czy tylko takie pitu-pitu?

  • Powiem szczerze, że dość często zdarza mi się trzymać rękę na drążku od biegów. Taki nawyk. Myślę, że ten gościu żartował raczej z tą śmiercią 🙂

    Biała Podlaska ma 60 tysięcy mieszkańców, więc tu w Irlandii byłaby w czołówce jeśli idzie o wielkość pewnie 🙂 Tak zerknąłem na mapę i dosyć blisko tam macie na Białoruś prawda? Przejście graniczne w Terespolu i Brześć zaraz. Jeżdżą tam u was ludzie na Białoruś właśnie?

    Tak sobie pomyśleć, to wydaje się, że ktoś kto mieszka na wsi to szybciej jeździ autem od kogoś mieszkającego w mieście. Więcej mniejszych, polnych dróżek, gdzie Policji pewnie zbytnio nie ma i można się nauczyć.

    Dublin może być w jakimś sensie przerażający dla kierowcy. Jak to w wielkim mieście, mnóstwo samochodów, autobusy, tramwaje, korki, uliczki – miasto żyje. Ja osobiście nie mam problemu jeździć po Dublinie, ale zdarza się to stosunkowo rzadko, a jak już gdzieś jadę to w miejsca, które znam (Ambasada, lotnisko, stadion). Generalnie cieszę się bardzo, że na co dzień nie muszę tam przebywać, bo my mnie nerwica zeżarła pewnie. Jak to się u człowieka zmienia, w Polsce mieszkając w Katowicach byłem przyzwyczajony do wielkiej aglomeracji; od ponad 10 lat mieszkam w małym miasteczku i mi się przestawiło. Niemniej pewnie miałbym łatwiej wrócić i zamieszkać znów w dużym mieście od kogoś, kto nigdy w takim mieście nie mieszkał.

    Nie martw się o literówki. Nie zwracam na to uwagi 🙂 Zresztą gdyby tego było dużo to bym zauważył, a tak nawet nie widziałem.

    pozdrawiam!

  • Zawsze ludzie jeździli do Brześcia 🙂 Wszystko co się dało wozili w obie strony. A ile tirów z podwójnym bakiem swego czasu przewalało się przez granicę!
    Z tą nauką jazdy to na pewno trochę racja(choć jak ja byłam mała, to na wsiach jeszcze ludzie nie mieli tak dużo samochodów osobowych) bo dzieci jak nie na osobówce, to na traktorze nauczą się jeździć. A w czasach mojego dzieciństwa, to właśnie takie 6-7 latki siedziały za kierownicą wolno posuwającego się traktora, a rodzic nakładał w tym czasie paczki siana lub słomy na przyczepę.

    Ja prawie wcale nie jeżdże po Dublinie, ale jak już jestem to nie ma sprawy, mogę jechać, byle znac drogę – to u mnie bolączka. Mąż nawet woli kiedy ja kieruję w Dublinie, bo on sam zna to miasto do tego stopnia, że nie ma ochoty wsiadac za kierownicę i twierdzi, że mam większe szczęście i los mi sprzyja, bo jeszcze nigdy nie utknęłam w korku 🙂 więc lepiej, żebym kierowała.

    Mój mąż jest Warszawiakiem i choć całe życie przeżył w stolicy, to nienawidzi miasta odkąd przeprowadził się tutaj do Portarlington, czyli miejsca, gdzie wrony zawracają. Twierdzi, że nie mógłby mieszkać już w mieście, dużym mieście zwłaszcza.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *