Człowiek nie zdaje sobie sprawy jak wiele pozytywnego może przynieść ciepła, wiosenna aura. Korzystamy aktualnie z tego przywileju, czerpiemy ile się da ze słońca, łapiemy te pozytywne fluidy pełnymi garściami, całym sobą bo nie wiadomo ile ten przyjemny czas jeszcze potrwa. A prawdopodobne jest, że może potrwać niedługo… Jeszcze parę dosłownie dni, może nawet godzin i bańka mydlana pęknie, rozmyje się fatamorgana i znów skąpiemy się w deszczu i w tych marnych kilkunastu stopniach, sięgających ledwo powyżej 10w skali na termometrze.
Wróci szare i ponure, I nie ważne, że maj, że wiosna – to się w ogóle nie liczy, to nie ma najmniejszego znaczenia. Tutejszy Bóg Pogody ani trochę się tym nie przejmuje, jest bardzo kapryśny i rozdziela zjawiskami atmosferycznymi jak tylko mu się podoba. Nie odgadnie się i tyle. No, ale ten czarny scenariusz może dopiero się ziści, na dziś jest świetnie, w pełni tego słowa znaczeniu (biorąc poprawkę, że ta historia toczy się w Irlandii).
Atak Słońca nad Longford!
Od samego rana pieściły nas promienie słońca, będąc jeszcze w łóżkach wiedzieliśmy, że jest dobrze. Nie zawsze jest to jednak regułą. Ileż to poranków przywitało nas słonecznych, czystych, jasno oświetlonych, a za parę godzin wszystko szlag trafiał: pojawiały się chmury, na początku mało, potem co raz więcej aż w końcu błękitne niebo musiało się oprzeć i przeganiało z kretesem tę, wydawać by się mogło wcześniej, nie do przegrania, walkę. Dziś będzie inaczej. Wiem to, czuję, obserwuję. Po pierwsze i chyba najważniejsze: prawie nie ma wiatru, a skoro nie wieje, to nie ma jak przywiać chmur. Gdzieś tam daleko są, ale nie nad nami. Trzeba pamiętać, że chmury potrafią na tym irlandzkim niebie pędzić jak oszalałe, bez opamiętania, na złamanie karku. Dziś nie suną, bo ich praktycznie nie ma i nie będzie.
Po paru godzinach…
Cóż za zrządzenie losu, a raczej kaprys wspomnianego wcześniej irlandzkiego Boga Pogody, któremu znudziły się ciepłoty i błękitne niebo. Postanowił jednak nad Longford napuścić kłębiaste, szare chmury i przekręcić kurek. Późnym popołudniem spadł deszcz… Ależ kiepskim okazałem się prorokiem, słabym meteorologiem, amatorem-pogodynką… Miało być inaczej, czułem, obserwowałem przecież, no ale widocznie źle patrzyłem. Nie w tę stronę, w związku z tym udać się, właściwie przewidzieć, szans najmniejszych nie było. Niemniej jednak, co sobie w pierwszej części dnia ze słoneczka skorzystaliśmy, to nasze. Wbiliśmy się w krótkie spodenki, w koszulki z krótkim rękawem i tak paradowaliśmy po mieście, po sklepach, po przedszkolu i pod szkołą. Ach, cóż to był za cudowny czas w Longford! 😉
(Ta historia wydarzyła się jakieś 2-3 tygodnie temu, dziś już tak kolorowo nie ma, aczkolwiek jest w dalszym ciągu stosunkowo ciepło. Liczę jednak, że lato jeszcze do nas zawita)
Oczywiście, że zawita – co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Popatrz na przykład na dzisiejszy dzień. Albo na wczorajszy – no dobra, pod koniec dnia było nieco przedłużające się oberwanie chmury, więc wróćmy do wcześniejszego przykładu, czyli dziś 🙂 Teraz mamy „jedynie” 22 stopnie, ale parę godzin temu termometr w moim ogródku wskazał… 28 stopni! True story. Dwa razy przecierałam oczy.
Jeśli wierzyć w te optymistyczne prognozy, to to jest dopiero początek. Właśnie sprawdziłam pogodę długoterminową: u mnie przez najbliższe 11 dni temperatura ma wynosić co najmniej 20 stopni. Przecież to dużo w tutejszych warunkach. Na pewno doskonale wiesz, jak zdradliwe jest irlandzkie słońce.
I tak, jak piszesz: z ogródka nie chce się wychodzić. Obsadziłam go kwiatami [uwielbiam!] doniczkowymi, które rosną niczym magiczna fasola z bajki, więc sporo czasu spędzam w tym moim małym, zielonym raju relaksując się na trawie albo meblach ogrodowych. Grillujemy drugi dzień z rzędu, a trzeci w tym roku. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko… oceanu w ogródku 😉 Lubię taką Irlandię, ale przyznam, że i deszcz ma swój urok. I czasami, w ciągu takich gorących dni, trochę za nim tęsknię. Tak, wiem. Wariatka.
Trzymaj się ciepło 🙂
Kopę lat Taito!
Wpadamy czasem w taką czarną dziurę jeśli idzie o komentowanie, ale jakoś prędzej czy później uda nam się spotkać 🙂 Ja jak zauważyłaś pewnie znów miałem przestój, ale ostatnio postanowiłem pisać i tworzyć. U Ciebie chyba właśnie taka czarna dziura się pojawiła?
Co do tej pogody to muszę Ci przyznać rację, przewidziałaś to pierwszorzędznie – z 20 stopni nie schodziło. Cieszyłem się jak głupi budząc się każdego ranka i spoglądając za okno. Może nawet ciut za upalnie było w okolicach południa ale już takie wieczorki pierwsza klasa, przyjemne aż się siedzieć na zewnątrz chciało. 🙂
Zdradliwe słońce, oj zdradliwe. Mam wrażenie, że 24 stopnie w Irlandii to odpowiednik co najmniej 30 stopni w Polsce. Grzeje to słońce tu jakoś zdecydowanie mocniej. A czy ja tęsknie za deszczem? Nie wiem 🙂 Może być od czasu do czasu, ale zdecydowanie lepiej on smakuje w ciepłe dni, gdy człowiek może sobie chodzić w krótkich ciuchach. Deszcz zły jest w szaro-burą jesień.
Pozdrowionka! 😉