Wspomniałem niedawno, że czekam na przesyłkę z Polski. Otóż przesyłka doszła szczęśliwie cała a w niej między innymi 10 książek, które sobie zamówiłem. Słowo się rzekło i na chwilę obecną jestem przy lekturze książki numer 3. Dwie pierwsze wchłonąłem bez popitki, obie podróżnicze, choć troszeczkę od siebie różne. Nie zmienia to faktu, że jedna od drugiej gorsza, po prostu inne, zarówno w treści jak i w samej formie książki.Z tych dziesięciu nowości w mojej biblioteczce aż 6 to pozycje podróżnicze. Biorąc pod uwagę tematykę tego bloga chciałem skupić się właśnie na podróżach. Priorytetem rzecz jasna jest chęć poznania nowej przygody, przeniesienie się z autorem w opisywane krainy i miejsca, poznanie innych kultur i podpatrzenie jak bohater/autor radzi sobie w przeróżnych sytuacjach ale z drugiej strony, oprócz wchłaniania ciekawych historii staram się zerkać na książkę od strony technicznej, jak została napisana, jakim językiem, bo kto wie, czy znalezione w tekstach style, pewnego dnia się nie przydadzą? Mam nadzieję, że uda się coś z tego wszystkiego wyłowić i sukcesywnie ulepszać mój warsztat (uwaga, teraz mocne słowo) pisarski.
Pierwsza książka, po którą sięgnąłem to była ,,Blondynka w Tybecie” pióra Beaty Pawlikowskiej. Nigdy wcześniej nie czytałem jej twórczości, jest autorką bardzo płodną, napisała ponad 30 książek i w międzyczasie przejeździła pół świata. Tytuł wybrałem na chybił trafił, chciałem zobaczyć jak pani Beata przelewa na papier swoje, niewątpliwie bogate przygody. Pierwsze zaskoczenie, to to, że książka jest zaledwie książeczką, bardziej jej w stronę notesiku aniżeli książki właśnie. Po części się wyjaśniło dlaczego kosztowała ona tak mało i czemu książek z serii ,,Blondynka w…” jest aż tak pokaźna ilość. Nie jest to w żadnym wypadku mankament bo i w niewielkiej objętości można znaleźć fajną i ciekawą historię. Tak było i tym razem. Czytało się łatwo, bardzo szybko a własnoręcznie robione fotografie i szkice dodawały temu dziełku uroku.
Co można poprzez oczy Beaty Pawlikowskiej zobaczyć? Przede wszystkim ogromną biedę Tybetańczyków, którzy mogą sobie pomarzyć o jakichkolwiek nowinkach technicznych i udogodnieniach. Brakuje im dosłownie wszystkiego a to co mają, wydaje się być raczej kiepskiej jakości. Rzecz następna: ciężkie i niegościnne warunki atmosferyczne. Porywiste wiatry, przeraźliwie zimne dni, nieurodzajna gleba i surowy krajobraz mogą wprawić człowieka w depresję. Pewnie dzieje się tak z każdym obcym, bo rodowici mieszkańcy tej krainy, dzielnie stawiają czoła otaczającej ich rzeczywistości. Robią to z wrodzonym chyba uśmiechem na ustach, są odporni na wszelakie przeciwności, począwszy od srogiej aury a skończywszy na aspektach życia codziennego i co bardzo ważne, jako naród zniewolony przez Chińskiego najeźdźcę, mają swoją dumę i honor. Pani Beata wchodzi w tybetańską społeczność, pokazuje ich kulturę, smakuje specyficzną kuchnię i ukazuje historię. Opowiada o Dalajlamie, o buddyjskiej religii, przygląda się pielgrzymującym do świętych miejsc i zastanawia nad tajemnicą reinkarnacji.
Tak jak wspomniałem, nie jest to opasła księga ale na tych 90 stronach, czyli de facto na 45, bo połowa to szkice, możemy dowiedzieć się rzeczy dość zróżnicowanych. Może nie są to wylewne opisy (gdyby tekstu było więcej, pewnie książka by na tym nie ucierpiała) ale i tak, jako takie pojęcie o Tybecie można sobie bez problemu wyrobić.